… pozostaną w mej pamięci oraz na drodze żywota – jako wyjątkowe osobowości! (2)

14 czerwca01 popKazimierz Piechowski, urodził się w 1919 roku i wychowywał się na Pomorzu, w Tczewie. W młodości bardzo aktywny w harcerstwie. Po wielu latach, w swojej autobiograficznej książce „Byłem numerem” pisze: Od drugiego roku życia mieszkałem w Tczewie nad Wisłą. Tu dorastałem. Tu miedzy szkołą a domem rodzinnym pochłaniało mnie harcerstwo. Byłem harcerzem ciałem i duszą, a bycie harcerzem znaczyło dla mnie wiele, znaczyło kochać swoją Ojczyznę.

Gdy wybuchła druga wojna światowa, z opowiadań najbliższych dowiadywał się o zbrodniach jakie dokonywali hitlerowcy najeźdźcy m.in. w podwejherowskich lasach i w lasach niedaleko Starogardu Gdańskiego. Tragicznie przeżywał śmierć ojca w pierwszych tygodniach września 1939 r. – który przed wojną był pracownikiem Polskich Kolei Państwowych (maszynista parowozu), zaś w końcu sierpnia 1939 r. zmobilizowany, brał udział w kampanii wrześniowej.

W połowie listopada 1939 r. Kazimierz wraz z kolegą podjął próbę przedostania się na Węgry, aby następnie dostać się do Francji i tam zaciągnąć do polskich oddziałów wojskowych. Niestety, tuż przed granicą zostali zatrzymani przez niemiecki patrol, przesłuchiwani i torturowani – i więzieni w Sanoku, później na Montelupich w Krakowie oraz w Nowym Wiśniczu.

Dnia 20.06.1940 r. Kazimierz Piechowski w jednym z pierwszych transportów trafił do KL Auschwitz, i tam zarejestrowany został w obozowej ewidencji jako więzień nr 918. Niedługo też dostał się do pracy w Leichenkomando (Leichenträger – więzień pracujący w grupie roboczej noszącej zwłoki), które zajmowało się wywożeniem trupów z dziedzińca bloku 11-go do krematorium. Później, został szczęśliwie przydzielony do pracy w jednym z magazynów, a praca pod dachem dawała większe szanse na przeżycie. Tam też, w sąsiadującym warsztacie naprawczym samochodów SS poznał Ukraińca – Eugeniusza Benderę, wyjątkowo zdolnego specjalistę w zakresie mechaniki samochodowej. Gdy więc Kazimierz Piechowski w maju 1942 r. dowiedział się z pewnego źródła, że jest zagrożony wyrokiem śmierci, wówczas determinacja ucieczki z obozu stała się jego pierwszoplanowym celem. Problemem była wyłącznie kwestia odpowiedzialności zbiorowej stosowanej przez SS-manów wobec współwięźniów – gdy za ucieczkę więźnia, z jego bloku lub komanda, 10 osób skazywano na śmierć. Jakże więc zbawiennym był jego osobisty pomysł, stworzenia fikcyjnego komanda (najmniejsze komanda miały minimum czterech więźniów), a zatem do ucieczki trzeba było zwerbować jeszcze dwie osoby. Plan zakładał, że uciekną jako całe komando wobec czego, nikt za ich ucieczkę nie poniesie kary. Owi dodatkowo namówieni więźniowie do ucieczki to Ksiądz Józef Lampert i Stanisław Jaster. Uciekali więc z obozu: Kazimierz Piechowski (nr 918), Józef Lempart (nr 3419) – ksiądz z Wadowic, Stanisław Jaster (nr 6438) – młody warszawiak, oraz Eugeniusz Bendera (nr 8502). Była to najsłynniejsza, najbardziej brawurowa i spektakularna – udana ucieczka z obozu, o której długo krążyły legendy wśród więźniów. Kazimierz Piechowski jest jedynym żyjącym uciekinierem spośród czterech więźniów, którzy w zuchwały sposób uciekli z KL Auschwitz, gdy niestety, większości więźniów, którzy próbowali zbiec z KL Auschwitz, to się nie udawało, a niejednokrotnie ich ucieczka powodowała bardzo złe konsekwencje dla współwięźniów.

Uzyskawszy tak ciężko zdobytą wolność Kazimierz Piechowski, ową wolność spożytkował na dalszą walkę ze znienawidzonym okupantem, do końca okupacji hitlerowskiej walczył w szeregach konspiracyjnej Armii Krajowej. Po wojnie wrócił na Wybrzeże. Zapisał się na studia na Politechnice Gdańskiej, gdzie zaliczył jeden semestr, podjął pracę w jednym z zakładów pracy. Ktoś niestety doniósł o jego partyzanckiej przeszłości, więc jako były żołnierz AK został uznany za wroga klasowego nowoutworzonej Polski komunistycznej i po pokazowym osądzeniu skazany na 10 lat więzienia. Odsiadywanie dziesięcioletniego wyroku rozpoczął od więzienia w Gdańsku, potem Sztumie, we Wronkach, pracował przymusowo w kopalni „Niwka”.

Zwolniony po siedmiu latach, dokończył studia na politechnice, i podjął pracę jako inżynier. Na emeryturze wraz z żoną zaczął podróżować po świecie, zwiedził ponad 60 krajów, opisał swoje losy w książce pt „Byłem numerem”. O jego słynnej ucieczce nakręcono także film „Uciekinier”.

Postscriptum. Pan Kazimierz pojawił się na terenie byłego KL Auschwitz dopiero w 2002 r. Bał się tego powrotu w miejsce które w jego psychice wywarło tak wielkie piętno. Kilkanaście razy przybywał w to miejsce ze swoją przeuroczą małżonką. Miałem szczęście i zaszczyt spotkania się z Państwem Piechowskimi w Muzeum byłego KL Auschwitz. Jak powiada żona Pana Kazimierza, do dziś prześladują męża sny z Auschwitz, ale takie wyznania słyszałem z ust wielu innych moich rozmówców – byłych więźniów hitlerowskich miejsc kaźni.

A oto jak potoczyły się losy pozostałych współtowarzyszy ucieczki: Ksiądz Józef Lempart zginął w 1947 r. pod kołami autobusu w Wadowicach. Eugeniusz Bendera zamieszkał po wojnie w Warszawie. Zmarł w latach 70-tych. Stanisław Jaster wrócił do Warszawy do walki w AK, ale za jego ucieczkę słono zapłaciła rodzina – rodziców aresztowano, ojciec zginął w KL Auschwitz natomiast matka w Birkenau. Najtragiczniejszy był los Jastera, którego oskarżono o kolaborację z gestapo (posądzając, że dzięki temu udała się tak spektakularna ucieczka). Został skazany na śmierć, a wyrok wykonali żołnierze AK w lipcu 1943 r.

uciekinier_10… pod koniec filmu „Uciekinier” (zdjęcie z kadru filmu – obok), pojawia się na ekranie również żona pana Kazimierza. Jej rozmowa z mężem o marzeniach podróżniczych, które z czasem udało się zrealizować, wprowadza w zupełnie inny wymiar – mimo makabrycznych przeżyć w takiej fabryce śmierci jaką był KL Auschwitz. Rozmowa między małżonkami emanuje spokojem głównego bohatera, i wspaniałe serdeczne relację ze swoją towarzyszką życia. Ta scena bardzo wzrusza i ujmuje za serce, że mimo tak ciężkich doświadczeń życiowych, można zachować romantyzm i przykładną osobowość!

… pozostaną w mej pamięci oraz na drodze żywota – jako wyjątkowe osobowości!

Z AUGUSTEM KOWALCZYKIEMChyba celowo los skierował moją dłoń do półki domowej biblioteczki, by dosunąć w równy szereg – z innymi, nieco wystająca książkę, której autorem jest August Kowalczyk, a z którym miałem zaszczyt osobiście spotkać się kilka razy w Muzeum w Oświęcimiu. Stąd też zrodził się pomysł, by poświęcić kilka opracowań osobom – „Personom” wyjątkowym, które łączy wspólny los egzystencji w piekle jakim był hitlerowski KL Auschwitz, czy w innych podobnych obozach.

Rozpoczynam więc ten cykl opracowań od postaci Augusta Kowalczyka, byłego więźnia KL Auschwitz, uciekiniera z tego obozu, a po wyzwoleniu bardzo znanego aktora, pisarza, poetę, o wzorcowym sposobie komunikowania się z otoczeniem i ujmującym barytonowym brzmieniu głosu. Poprzez znajomość obozowej egzystencji – warunków bytu w obozie, w prezentowanych sztukach i filmach o tematyce z okresu okupacji hitlerowskiej, wyjątkowo wiernie odtwarzał role także oprawców obozowych. Dodam jednak, że jak mało kto w dosłownych tego słowa znaczeniu, wypełniał ów obowiązek „dawania świadectwa” o golgocie w KL Auschwitz. Gdy wielu innych byłych więźniów przeszło w stan milczenia o pobycie w obozie i nawet najbliższym w rodzinie nie ujawniali swoich przeżyć – był to temat „tabu”, wspomnienia bardzo bolesne, Pan Augusta udzielał prelekcji dla młodzieży szkolnej i pogadanek na spotkaniach z doroślejszą publicznością. Wspaniale opanowany zawód aktorski, umiejętność deklamacji, wysławiania się – sprawiały wyjątkowość takich spotkań. Przejmujące w swej treści są pisane przez Niego i deklamowane wiersze, po mistrzowsku napisane książki także o pobycie w obozie. Polecam więc korzystanie z tak wiarygodnie przedstawianych dokumentów o warunkach bytu w hitlerowskich obozach – a używam liczby mnogiej, gdyż niezależnie od miejscowości w których funkcjonowały owe „fabryki śmierci”, zasadniczym ich przedsięwzięciem było zabijanie, mordowanie ludzi, o czym nie wolno zapomnieć …!!!

Książka Kowalczyka

… Wyjątkowa, ciekawa, unikalna pozycja wydawnicza, pisana przez osobę której udało się uciec, przedstawia koszmarny świat obozu w nadzwyczajnym, ciekawym naświetleniu. Ukazuje między innymi, że SS-mani byli także chciwi, przekupni, gotowi do zdrady swoich „ideałów”, że bywali wśród nich nawet gotowi iść z pomocą więźniom.

UMĘCZONA ZIEMIA ŻYWCA I OKOLIC …

… Czy słyszysz wiatr ocierający się o sosny w groniach i lamentujący nad zamordowanymi synami tej ziemi, czy dostrzegasz łzy ICH bliskich – zmieszane z warto płynącą wodą w górskich strumykach?

Myślą przewodnią do wydanych już publikacji, była stale aktualna wypowiedź mojego wspaniałego nauczyciela – Innocentego Libury: „Gdy ostatni już z nich odchodzą od nas, niech te kartki przekażą nowym pokoleniom pamięć o nich i o wartościach duchowych, które wypracowali, równie cennych jak materialne skarby tej ziemi”

Martyrologium Żywiecczyzny przytłaczała ilością wykonanych zbiorowych egzekucji na ludności tego regionu. W wyjątkowy sposób rozdziera serce świadomość o stosowanych przez okupanta metodach terroru – by poskromić twardą góralską naturę. Jakże trafne są słowa wypisane na tablicy z pomnika w Żabnicy: PRZECHODNIU SKŁOŃ GŁOWĘ PRZED MAJESTATEM ICH BOHATERSKIEJ ŚMIERCI.

Pochylając się nad przeżyciami tych ludzi, z jednakową empatią i skrupulatnością, na miarę materiałów jakie udaje mi się zebrać, odtwarzam tragiczne losy pojedynczych osób. W mojej wyobraźni materializują się obrazy ludzi, którzy mieli określone plany, marzenia, perspektywy na dalsze życie. Traktuję ich jak najbliższych, gdyż owi męczennicy obozów koncentracyjnych, więzień hitlerowskich, polenlagrów, obozów jenieckich, poprzez cierpienie na jakie zostali skazani, zasługują na najwyższą serdeczność i szacunek.

Wielu bohaterów moich biogramów, zmuszonych było kończyć swoje wykształcenie na stopniu najniższym – czasem na kilku zaledwie klasach w szkole powszechnej, czy to z przyczyn materialnych czy losowych. Niezależnie jednak od stopnia edukacji, niemal każdy z nich posiadał patriotyzm zaszczepiony przez rodziców, a najlepszą próbą realizacji wpojonych zasad moralnych była walka o wolność zniewolonej Ojczyzny. Niezależnie od wieku, od stanu sprawności fizycznej stawali w Jej obronie, zdecydowani na złożenie ofiary życia, gdy zajdzie taka potrzeba i … niestety, wielu z nich życie to oddało…

Jest jednak owo „niestety”, że ludzie, którzy bestialsko byli uśmiercani za walkę o lepsze jutro dla swoich bliskich, dla Ojczyzny, z takim trudem odnajdują cześć i pamięć w dzisiejszych czasach, a dzieje się to przy akceptacji władz wyższych jak i szczebla lokalnego. Przy akompaniamencie wyświechtanych formułek i deklaracji pamięci „o tamtych którzy zginęli”, wtłacza się tysiące ofiar we wspólny, bezimienny grób, a znamiona pamięci załatwiają wówczas proste i szablonowo wyryte słowa na okolicznościowej tablicy „POLEGŁYM ZA WOLNOŚĆ OJCZYZNY” lub „POLEGLI W WALCE Z HITLEROWSKIM NAJEŹDŹCĄ” – bez imion i nazwisk!

Powtarzam nieustannie – poświęcili się, by walczyć o wyzwolenie kraju spod hitlerowskiej okupacji i terroru. Za ten patriotyczny odruch, osadzeni zostali w obozach koncentracyjnych, doznali cierpień, by i tak w końcu zginąć w różnych okolicznościach z rąk hitlerowskich oprawców. Nie mają mogił. Ich prochy rozrzucono na trenerach przyległych do obozu KL Auschwitz. Część spłynęła nieco dalej – niesiona nurtem rzeki Soły, gdyż do rzeki tej wsypywano również część popiołów z krematorium. I tak przyobozowa ziemia i rzeka stała się miejscem Ich wiecznego spoczynku. Czy Oni nadal mają pozostać bezimienni???

W wykonanych biogramach w Martyrologium Żywiecczyzny, obok wielu dat, znajdują się informacje o miejscu urodzenia, zamieszkania czy zamordowania danego więźnia, jednak ze względu na specyficzny charakter egzekucji publicznych które miały miejsce na Żywiecczyźnie – przedstawiłem to już na początku książki w formie scalonej, wraz z załączonymi zdjęciami niektórych pomników czy tablic pamięci.

W niniejszym opracowaniu rozpocznę od informacji dotyczącej masowej egzekucji jaka dotknęła mieszkańców Lipowej i przysiółków, zapoczątkowanej aresztowaniami w grudniu 1939 r. – za udzielenie pomocy (także ukrycie ich broni) wycofującym się żołnierzom Wojska Polskiego. Za organizatorów tej pomocy uważa się sierżanta Michała Jakubca oraz ks. Ferdynanda Sznajdrowicza, proboszcza lipowskiej parafii. Niemcy przeprowadzili aresztowania: 23 grudnia – 7 osób, 29 grudnia – 9 osób, 2 stycznia – 6 osób, 6 stycznia – 4 osoby, a 10 stycznia – 11 osób. Tak więc, 10.01.1940 r. w więzieniu gestapo w Żywcu osadzono łącznie 40 osób. Uwięzieni (po wstępnym śledztwie z torturami) przewiezieni zostali do więzienia gestapo w Katowicach, tam 17.01.1940 r., za wyjątkiem trzech osób, zostali skazani na śmierć. Następnego tragicznego dnia – 18.01.1940 r., zostali rozstrzelani w „gliniankach” cegielni Grünfelda w Katowicach. Ciała zamordowanych złożono następnie w kostnicach katowickich szpitali, a ze szpitali wywieziono je samochodami w niewiadomym kierunku. Istnieją przypuszczenia, że przewieziono je do krematorium w Gliwicach lub pochowano we wspólnej mogile w Panewnickim lesie.

W dniu 2.04.1942 r. na targowicy w Żywcu, przeprowadzona została publiczna egzekucja 11 skazanych (spośród 38 aresztowanych) za sabotaż przeciwko III Rzeszy. Owy sabotaż polegał na tym, że podczas okupacji hitlerowskiej kilku członków ruchu oporu, wykradało w Urzędzie Starostwa – Landraturze w Żywcu, kartki żywnościowe i odzieżowe. Rozprowadzane kartki wśród mieszkańców Żywca i okolicznych miejscowości, umożliwiały zakup żywności, odzieży i wysyłanie ich do więzień, obozów, dla jeńców wojennych, a także przekazywanie Żywczanom będącym w ciężkiej sytuacji materialnej. Aresztowanych przywieziono do więzienia śledczego w Mysłowicach. Tam, po śledztwie z torturami skazano ich na śmierć, a następnie przewieziono do Żywca, gdzie mieli być straceni przez powieszenie w egzekucji publicznej. Na egzekucję spędzono pod przymusem mieszkańców miasta. W tyle, za szubienicą ustawionych było 100 zakładników, którzy mieli być rozstrzelani w razie zakłócenia egzekucji. Egzekucją kierował osobiście landrat Hering.

W lipcu i sierpniu 1943 r. w Kamesznicy, Sopotni Małej i Wielkiej oraz w Węgierskiej Górce na skutek donosów i prowokacji Niemców, dokonane zostały aresztowania wśród członków ruchu oporu oraz ludności z w/w miejscowości, „za udzielanie pomocy partyzantom”. Spośród 21 aresztowanych, wszystkich skazano na karę śmierci. W dniu 3.09.1943 r. 10 skazanych powieszono w Kamesznicy, a 11 w tym samym dniu w Żabnicy. Podobnie jak w Żywcu, egzekucja odbyła się na oczach zgromadzonych pod przymusem mieszkańców wsi jw.

Jakże wymowna jest relacja Rozalii Wojtas o egzekucja w Kamesznicy:

„Widziałam, co się działo. Słyszałam krzyki policji i wojska. Spędzono na tą egzekucję miejscową ludność. Nie wolno było płakać. Widok płaczu był podejrzeniem Polaków o kontakty z oskarżonymi, groziło to zabraniem do Oświęcimia. Staliśmy w wielkim strachu nieruchomo, zmuszeni patrzeć, co się dzieje. Ból ściskał moje dziecięce serce, nogi się mi uginały. A oczy wlepione były w stronę zbrodni. Twarze blade, wyniszczone od głodu. Z samochodu z nagłośnieniem odczytano wyrok w języku niemieckim i polskim. Wyrok brzmiał: Skazani na karę śmierci przez powieszenie za przynależność do bandy rabunkowej. Po odczytaniu wyroku śmierci podano komendę w prawo zwrot. Pomiędzy skazanych wstąpili oprawcy i wyprowadzili ich na podest szubienicy, założyli pętle. Niektórzy oprawcy pchnęli skazanego ręką z podestu, zaś inni kopnęli nogą. Skazani wisieli na szubienicy do ok. godziny pierwszej po południu. Jeden z partyzantów bardzo długo konał gdyż pętla źle się ułożyła i strasznie długo konał…”. (Relacja otrzymana od Piotra Rypienia z Milówki). 

Fotokopia ogłoszenia i tłumaczenie uzasadnienia zwiazanego z egzekucją w Jeleśni – wg ogłoszenia władz Niemieckich:

Obwieszczenie pop

 Kattowitz, dnia 31 I 1944

Tajna Policja Państwowa

„Wymienieni przyłączyli się do polskich organizacji konspiracyjnych, które w powiatach Żywiec i Bielsko dokonywały ciągłych napadów bandyckich na spokojną ludność niemiecką i polską i szerzyli przez to niepokój i terror. Tego rodzaju czyny gwałtowne polskich zbrodniarzy będą bezwzględnie i z wszelką ostrością karane.

Kto o zbrodniczych zamiarach przeciwko Polakom i Niemcom albo konspiracyjnych organizacjach posiada jakieś wiadomości i nie zrobi o tym natychmiast doniesienia, musi się liczyć z tym środkiem zaradczym jako sam sprawca. Każdy musi zdać sobie z tego sprawę, ze przez niedoniesienie takich zbrodni, sam sobie i swej rodzinie szkodzi. Kto znów wobec niemieckich władz spełni swe obowiązki, może być pewny ich obrony.”

Faktyczną przyczyną egzekucji, był odwet Niemców za przypadkowe zastrzelenie jesienią 1943 r. przez partyzanta AK, niemieckiego komisarza rolnego Sendeckiego w Jeleśni.

Wg relacji świadków, miejsce egzekucji było otoczone kordonem – oddziałem Wehrmachtu, zaś policja i żandarmeria spędzała ludność z okolicznych miejscowości na miejsce egzekucji. Część skazanych przywiezionych samochodem przez gestapo była ubrana w obozowe pasiaki a część w ubrania cywilne. Wszyscy mieli ręce skute kajdanami – z tyłu. Żeby jednak skazańcy nie okazywali zbytniej aktywności ruchowej na widok zgromadzonej ludności, podawano im do ust pastylki, po których przejawiali zupełną apatię – byli w stanie odurzenia.

Ciała straconych wisiały do wieczora, a następnie załadowano je na samochód i wywieziono do krematorium w KL Auschwitz, dopiero wówczas odwołano z miejsca egzekucji – obstawę policji, żandarmerii oraz Wehrmachtu.

W Rychwałdzie gmina Gilowice pow. żywiecki, dom Gąsiorków był w okresie okupacji hitlerowskiej punktem kontaktowym i zaopatrzeniowym dla okolicznych partyzantów. W dniu 8.02.1944 r. doszło tam do przypadkowego zastrzelenia dwóch żandarmów z Gilowic, przez dwóch partyzantów AK o pseudonimach „Surma” i „Dąbek” (przebieg zajścia w biogramie Franciszki Gasiorek). W odwecie za zastrzelenie owych policjantów, miały miejsce aresztowania wielu osób którym zarzucano związek z tą sprawą. Aresztowanych przewieziono do wiezienia śledczego w Mysłowicach, skąd po śledztwie z torturami i po wyroku skazującym na karę smierci, 9 osób przewieziono do Gilowic – celem stracenia w publicznej-zbiorowej egzekucji w dniu 2.03.1944 r.

Według Obwieszczenia Geheime Staatspolizei Leitstelle Kattowitz: „Następujący Polacy skazani przez sąd doraźny za napady bandyckie i mordercze i posiadanie broni palnej na karę śmierci zostali 2-go marca 1944 r. w Gillowitz, pow. Saybusch publicznie na szubienicy straceni:” (poniżej wymienione są nazwiska osób skazanych na śmierć).

14 sierpnia odbyła się kolejna na Żywiecczyźnie egzekucja, tym razem szubienica stanęła na placu przy szkole w Kocierzu Moszczanickim. Za to, że sąd AK wydał wyrok i dokonał egzekucji na kilku zdrajcach z tej wsi. Niemcy przywieźli z Obozu w Oświęcimiu 15 więźniów, by na oczach spędzonych mieszkańców wsi dokonać kolejnego masowego mordu – wykonując egzekucję publiczną. W egzekucji uczestniczył landrat żywiecki Eugen Hering. Dwóch z przywiezionych więźniów zmarło w drodze wskutek uprzednich torur. Zwłoki powieszonych wywieziono do spalenia w krematorium w Oświęcimiu.

W ostatnim okresie okupacji – niemal na parę dni przed wyzwoleniem Żywca, miała miejsce jeszcze jedna egzekucja. Odgłosy frontu zbliżającego się od strony Suchej Beskidzkiej, wprowadziły u Niemców panikę i pospieszną ewakuację, i związane z tym rabunki mienia oraz kradzieże – przypisywane Polakom. Fanatyczni niemieccy policjanci a zwłaszcza gestapowcy, do ostatka stosowali metody gnębienia Polaków, jak podczas całej okupacji. Powody kary śmierci w tej sytuacji były często bardzo błahe, a często ludzi mordowano niezwłocznie, w miejscu domniemanego przestępstwa. Siedziba gestapo mieściła się niedaleko miejsca ostatniej egzekucji w Żywcu. W Zabłociu rozstrzelano więc 5 mieszkańców tejże miejscowości, za rzekome plądrowanie sklepów i zawłaszczanie nie swojego mienia.

Pacyfikacja osiedla Czanieckich w Rycerce Górnej – według relacji Rozalii Płaskonka, mieszkanki tejże miejścowości.

Pod koniec okupacji, za pomoc udzieloną partyzantom i wojskom wyzwolicielskim, Niemcy w godzinach rannych 7 kwietnia 1945 r. spacyfikowali osiedle Czanieckich w Rycerce Górnej. W wyniku przeprowadzonej akcji spłonęły 22 zabudowania gospodarskie i rozstrzelano 10 osób. Rozstrzelani mieli być wszyscy mieszkańcy osiedla, lecz zaalarmowany odgłosami strzałów stacjonujący w pobliżu oddział partyzantów radzieckich kpt. Jefremowa, przyszedł z pomocą miejscowej ludności. Partyzanci zapobiegli planowanemu wymordowaniu ludności, a następnie rozpoczęli pościg za zbrodniarzami. W wyniku wymiany ognia śmierć poniósł bohater Rycerki kpt. Jefremow.

Wydarzenia te utkwiły w pamięci Rozalii Płoskonki, i tak po latach je relacjonuje: „Przysedł komendant Hitlerjungen do mojego ojca i mówi: słuchaj pan jak tam mos jaką rodzine w tym placu (na moim osiedlu mieskało z 30 osób, osiedle to położone było niżej w stronę Rajczy od osiedla Czanieckich i tam mieszkała mojego łojca cała rodzina) liczę na pana bo pana szanujemy, ze pan mówi po niemiecku i my tu u pana jemy i nas gości. Niech im pan da znać niech sie wyniosą bo my te całe place podpalemy, bo partyzanci tu na nas napadli i widzieliśmy jak partyzanci łuciekali przez rzekę i uciekli z tego Płoskonkowego placu do Czanieckich i tam sie pomiędzy domy zaceli chować.

Mój ojciec zucił się wtedy pod kolana łoficerowi i zacoł prosić go, aby nie palili domów, gdyż mieli taki zamiar. Niemcy potem zaceli tym ogniem tam sypać (w stronę os. Czanienieckich) i tak ze sie zaceło palić. Ludzie z domów zaceli uciekać, jeden partyzant wlozł do studni sie schowoł. Tam położył deske zeby go widać nie było a resta uciekła. Ludzie uciekali z domów a Niemcy strzelali kulą zapalujacą (miotacze ognia) i zacoł łogień płonąć. Jako widzieli ze ci ludzie łuciekają tak do tych ludzie zaceli strzelać  i także z mojej rodziny zginęło siedmioro: stryk stryjek stryjenka i dwie kuzynki i znów dziadek i babcia. Ludzie dalej uciekali także jesce zastrzelili taka Zemankę i jesce jednego chłopa bo ich było 10 zabitych. Przerwali strzelanie bo rusy już nadchodziły i tak ze sie szytko poliło i łoni potem przerwali ten ogień przysli do nas. Broń juz wystrzelali i siadli na te rowery i pojechali przez całą Rycerka w strone Łoźnej ( przysiółek w Soli)”. (Relacja otrzymana od Piotra Rypienia z Milówki).

I jeszcze pewne wyjaśnienie odnośnie polenlagrów, w których niemało mieszkańców z Żywiecczyzny umieszczano, a o czym widnieje informacja w poszczególnych biogramach. Przyjęło się bowiem przeświadczenie, że pobyt w niemieckich Polenlagrach miał charakter łagodniejszej formy zniewolenia, że był mniej dotkliwy w porównaniu z pobytem w więzieniu czy obozie koncentracyjnym. Tym więc sceptykom przekazuję pod rozwagę opis warunków bytu w obozie zwanym Polenlager w Pogrzebieniu k/Raciborza (tak niestety było we wszystkich polenlagrach), a co dosyć dokładnie opisuje ks. dr Jan Krawiec w książce „DZIEJE SALEZJANÓW NA ZIEMI RACIBORSKIEJ”:

[…] Polacy wywiezieni z ziemi żywieckiej, byli pierwszymi mieszkańcami – więźniami obozu w Pogrzebieniu nazwanego w 1942 roku Polenlager nr 82.

Zgromadzonych wysiedleńców z Żywca i okolicy zebranych na placu w fabryce papieru w Żywcu, posiadającej własną bocznicę kolejową, załadowano do wagonów i pociągiem przewieziono przez Rybnik do stacji kolejowej w Brzeziu nad Odrą, skąd pieszo 4 kilometry ze swoimi tobołkami pod eskortą gestapowców zaprowadzono do Pogrzebienia, gdzie umieszczono ich w dawnym Zakładzie Salezjańskim, otoczonym podwójnym wysokim płotem z drutu kolczastego. Mieszkańców – więźniów podobnie jak w innych obozach koncentracyjnych we dnie i w nocy pilnowali esesmani. Położenie więźniów składających się z dzieci, młodzieży i starszych było fatalne. Zgromadzonych w czerwcu 1942 roku przeszło 350 więźniów traktowano jak więźniów w innych obozach koncentracyjnych. Zamknięci w obozie więźniowie nie tylko nie mogli się kontaktować z ludźmi mieszkającymi poza obozem, ale i wewnątrz obozu dzieci i starsi nie mogli się poruszać poza wyznaczonym piętrem, na którym mieszkali. W zatłoczonych salach na zbitych z desek trzypiętrowych pryczach wymoszczonych słomą, bez pościeli, nakryci tylko kocem spali stłoczeni więźniowie, którym bardzo dokuczały gnieżdżące się w słomie pluskwy i inne robactwo; bezskutecznie bronili się przed nim mieszkańcy obozu, którym brakowało nie tylko odpowiednich urządzeń sanitarnych, ale nawet wody do umycia. Liczba uwięzionych Polaków i Polek w Polenlager 82 zmieniała się, gdyż z obozu wywożono niektórych więźniów do Niemiec lub innych obozów, a na ich miejsce przywożono innych Polaków.

We wrześniu 1942 roku w Polenlager 82 przebywało 280 osób, tj. 64 mężczyzn, 99 kobiet, 50 dzieci poniżej 14 lat oraz 10 niemowląt.

Polenlager 82 z dniem 11 sierpnia 1943 roku przemieniono na obóz dziecięcy, tzw. Kinderlager, w którym przebywało 220 dzieci w wieku od dwóch tygodni do 16 lat, w tym 12 niemowląt, które do obozu przywieziono bez matek. Przywiezione dzieci to ofiary terroru hitlerowskiego, których rodziców i starsze rodzeństwo po ukończeniu 16 roku życia aresztowano i z powodu różnych przyczyn politycznych wymordowano lub skierowano do obozów koncentracyjnych w Oświęcimiu, Gross-Rosen, Ravensbrück i innych, a dzieci poniżej 16 roku życia wywożono do obozów przejściowych, gdzie po zbadaniu i zaliczeniu niektórych dzieci do rasy niemieckiej wywożono grupami do innych obozów lub zakładów. Życie więźniów przebywających w Polenlager 82 w Pogrzebieniu było tragiczne. Porcje żywnościowe podobnie jak w innych obozach były głodowe, nie tylko dla starszych ale i dzieci – zaledwie około 600 kalorii dziennie, z których jeszcze administracja uwięzionych okradała. Głód, ciężka praca, brak opieki lekarskiej i różne choroby zakaźne spowodowały, że w obozie z głodu i wycieńczenia zmarły 42 osoby, które pod nadzorem esesmanów pogrzebano na miejscowym cmentarzu parafialnym w Pogrzebieniu. Zgonów małych dzieci, które po urodzeniu podczas tzw. „kąpieli” niemieckie pielęgniarki topiły w miednicy i grzebały w ogrodzie, nie notowano w statystyce zmarłych.

W obozie panowała wielka i surowa dyscyplina, gdyż więźniów nie tylko głodzono, ale za najmniejsze przewinienia maltretowano, bito i katowano oraz umieszczano w karcerze znajdującym się w wilgotnych piwnicach. Wszyscy więźniowie pod nadzorem esesmanów ciężko pracowali, jedni przy budowie kanału na Odrze, inni w raciborskich fabrykach lub na roli. Nawet dzieci po ukończeniu 12 roku życia musiały pracować na roli, w ogrodzie, w kuchni oraz sprzątały zakład i opiekowały się młodszymi dziećmi. Dzieci nawet po ukończeniu 8 roku życia chętnie szły do pracy w ogrodzie lub polu, gdyż miały okazję mimo surowego zakazu w czasie pracy zjeść coś z jarzyn lub owoców rosnących w ogrodzie. Jedna z byłych więźniarek, która po latach odwiedziła obecny zakład sióstr salezjanek w Pogrzebieniu, z rozrzewnieniem wspominała, że gdy przebywała w obozie była bardzo szczęśliwa i zadowolona, kiedy pracując w ogrodzie nie tylko sama najadła się marchwi, ale w rękawach bluzki, mimo ścisłej kontroli przy wejściu do zakładu jej nie kontrolował strażnik i dzięki temu szczęśliwie przenosiła zdobytą marchewkę, którą jej 8-letni brat częściowo zaspakajał dręczący go głód. Niektórzy mieszkańcy Pogrzebienia, mimo surowego zakazu kontaktowania się z uwięzionymi, z narażeniem własnego życia, wiedząc, gdzie dzieci będą pracować lub gdzie będą przechodzić, pozostawiali kromki chleba, a nawet butelki z mlekiem, co dla wygłodzonych dzieci było wielkim szczęściem i radością, że od czasu do czasu mogły częściowo zaspokoić swój głód znalezionym pokarmem.

Ucieczki starszych, a nawet dzieci z obozu były rzadkie, gdyż esesmani, chociaż z powodu czyjejś ucieczki nie rozstrzeliwali niewinnych więźniów, to jednak w inny sposób ich karano. Pewnego razu gdy jedna z dziewczynek pracująca przy żniwach uciekła, pozostałe jej koleżanki po powrocie z pracy do obozu za karę, że nie potrafiły upilnować swojej koleżanki, stały długie godziny na placu apelowym przed obozem.[…]

 

Reden – tajemnica szybu Reden, w Radlinie k/Rybnika …

pobrane Raden pop

Z nieukrywanym sentymentem wracam pamięcią do tego regionu powiatu rybnickiego, gdzie rozpoczynałem swoją zawodową aktywność jako młodziutki sztygar w kopalni „Rymer” w Niedobczycach. Pierwsza praca, cenne grono dorosłych i życzliwych osób kształtujących młodzieńcze poczynania. Także więc sąsiadujący z Niedobczycami – Radlin, jest mi niemniej bliski, imponujący jakże efektownymi osiągnięciami gimnastyków – „kuźnią mistrzów w tej dziedzinie sportu”. Gdy więc w późniejszym już wieku zająłem się utrwalaniem pamięci o ofiarach hitleryzmu (lata1939-1945), zaskoczeniem była dla mnie informacja, co działo się w owym Radlinie, gdzie w tychże latach okupacyjnych doszło w okolicach nieczynnego szybu „Reden” do wyjątkowo makabrycznych zbrodni nazistów na mieszkańcach z terenów ziemi rybnicko-wodzisławskiej. Owi hitlerowscy zwyrodnialcy wrzucali żywcem do nieczynnego szybu pojmane osoby z okolicznych terenów.

W uściśleniu na ten temat, trzeba dodać, że: szyb ten należał do kopalni węgla kamiennego „Reden”, położony w pobliżu byłej wsi Biertułtowy. Posiadał pierwotną głębokość 204,5 m., eksploatowany był od 1892 do marca 1905 roku. Kopalnia ta istniała od 1842 roku. Po zamknięciu kopalni jej majątek został przejęty przez Rybnickie Gwarectwo Węglowe, a sam szyb został przekształcony w szyb wentylacyjny kopalni „Emma” – obecnie „Marcel”, i pogłębiony do około 300 m w połowie lat 30. Po ostatecznym zamknięciu szyb został zalany wodą do głębokości 70 m. Póżniejsze zalanie wodą gruntowa do ok. 40 m. Szyb został zamurowany, zaś w pozostałym na powierzchni budynku, sąsiadujący z szybem mieszkańcy urządzili sobie pomieszczenia gospodarcze, w których przechowywano słomę, siano i płody rolne. Do zamurowanego szybu pozostawiono wlot, zabezpieczony betonową płytą, natomiast pomieszczenie w którym znajdowała się pokrywa do wlotu szybowego, wynajmował Benczek – górnik kop. „Emma” w Radlinie.

Pod koniec okupacji, tj. w okolicach stycznia 1945 r. mieszkańcy pobliskich budynków zauważyli, że późnymi wieczorami do szybu Reden podjeżdżały samochody, skąd po krótkim czasie wracały, a w drodze powrotnej zatrzymywały się przy restauracji Melcera. Oczywiście konwojentami samochodów byli SS-mani. W restauracji spożywali posiłek, obficie zakrapiany wódką, a z ożywionej dyskusji SS-manów – które podsłuchiwali miejscowi Polacy, można było wywnioskować, że kpili z ofiar które broniły się przed egzekucją w szybie. Ponieważ szyb otoczony był murem, nie można było podpatrzeć, co dzieje się za ogrodzeniem. Podsłuchano jednak z ukrycia kobiecy płacz i wystrzały, poczym samochody wyjeżdżały z terenu szybu. Mieszkańcy sąsiadujący z owym szybem domyślali się, że teren ten stał się miejscem zbrodni, że ofiary oprawców są prawdopodobnie wrzucane do nieczynnego szybu.

Po wyzwoleniu Radlina przez wojska radzieckie, końcem marca 1945 r. właściciel pomieszczenia – Benczek, zjawił się u Józefa Lasoty (ojca Alojzego zamordowanego w szybie) i przyniósł mu legitymację, scyzoryk i trochę drobnych pieniędzy, które znalazł na terenie szybu Reden. Należały one oczywiście do Alojzego Lasoty. Wiedziony złym przeczuciem Józef Lasota zgłosił o powyższym organizującej się w Radlinie terenowej Milicji Obywatelskiej, wskazując na możliwość wyjaśnienia tajemnicy szybu Reden, o którym zaczęto coraz głośniej mówić. Na polecenie władz partyjnych (PZPR) w Rybniku, powołano Komisję Sądowo-Lekarską, zadaniem której było ustalenie stanu faktycznego.

Już w pierwszym dniu pracy, Komisja ta znalazła na terenie szybu Reden zdjęcie mężczyzny oraz wydarty rękaw z munduru niemieckiego, zaś obok otworu szybowego stwierdzono ślady krwi. W prymitywnych warunkach powojennych, pod koniec maja 1951 r. górnik Alojzy Mika opuszczany do szybu na linie, dysponując latarnią górnicza, i przy pomocy prowizorycznie zainstalowanego do liny telefonu informował zebranych na powierzchni o swych spostrzeżeniach. Zauważył bowiem na powierzchni wody pływające zwłoki ludzkie. Nie było więc żadnych wątpliwości, że teren szybu Reden był miejscem zbrodni hitlerowskiego okupanta. Oczywiście po wydobyciu zwłok na powierzchnię, okazało się że jest tych ofiar – dwóch mężczyzn i sześć kobiet:

Kin Franciszek, (zamieszkały w Radlinie-Obszary)

Lasota Alojzy,

Biała Stanisława -matka.

Biała Henryka – córka

Hała Marta

Jedną z ofiar była Żydówka, która uciekła z transportu więźniów oświęcimskich, maszerujących przez Biertułtowy. Ukryła, się wśród rosyjskich robotnic kwaterujących w gospodzie u Słaniny w Biertułtowach, lecz rozpoznana przez dozorcę robotnic – Woźnicę, przekazana została do dyspozycji radlińskiej żandarmerii.

U dwóch mężczyzn oraz u Żydówki stwierdzono przestrzelenie czaszki i ślady pobicia na całym ciele, reszta ofiar po nieludzkim skatowaniu, żywcem wrzucana została do otworu szybu. Jeden z mężczyzn i Żydówka posiadali wytatuowane numery więźniów obozów koncentracyjnych. Kobiety miały powykręcane ręce. Ich suknie były podniesione i związane ponad głową. Usta wrzuconych żywcem ofiar, wypełnione były sianem – znajdującym się w pomieszczeniu przyszybowym. Ciała wydobytych ofiar pokryte byty ranami, twarze zniekształcone, w wielu wypadkach nogi i race były połamane.

Pozostała ilość ofiar nie została wydobyta z czeluści szybu, gdyż prawdopodobnie przeniesiona została prądem wody do chodników podziemnych. O powyższym świadczą znalezione na terenie szybu legitymacja i pozostałe rzeczy stanowiące np. własność Alojzego Lasoty, gdy w wydobytych zwłokach z szybu jego osoby nie zidentyfikowano. Ciała wydobyte z szybu ofiary pochowane zostały na cmentarzu w Biertułtowach i w połowie lat 90-tych z umieszczoną inskrypcją: „CZEŚĆ POLEGŁYM BOHATEROM I ŻYWCEM WRZUCONYM DO SZYBU „REDEN” PRZEZ ZBIRÓW HITLEROWSKICH”.

 

Ustalone biogramy ofiar:

BIAŁY HENRYKA,

Więźniarka miejscowego więzienia w Radlinie.

Urodzona 27.12.1923 r., córka Baltazara i Stanisławy, zamieszkała w Marklowicach k/Radlina-Obszary pow. rybnicki. Zatrudniona była w czasie okupacji jako pomoc domowa u rodziny niemieckiej w Wodzisławiu Śl. Aresztowana z matką i bratem Zbigniewem, przetrzymywana była przez okres trzech tygodni w miejscowym więzieniu w Radlinie – które było zarazem aresztem gestapo ewakuowanego z Rybnika. Obu kobietom zarzucano udzielenie schronienia i żywienie partyzantów oraz robotników ukraińskich zbiegłych z robót przymusowych w Rzeszy. Osądzona na karę śmierci – 21.03.1945 r. zamordowana została wraz z matką Stanisławą, przez wrzucenie do czeluści szybu kopalni „Reden” w Radlinie. Jej tożsamość stwierdzono po złotych kolczykach w uszach i resztkach swetra z guzikami w jaki była ubrana podczas aresztowania.

Bibliografia: Zbiory J. Delowicza; Miesięcznik Społeczno-Kulturalny „ŚLĄSK”, Nr 1, styczeń 2002 r.

 

BIAŁY STANISŁAWA,

Więźniarka więzienia miejscowego w Radlinie.

Urodzona w 1901 r., mieszkanka Marklowic k/Radlina pow. rybnicki. Od rozpoczęcia okupacji hitlerowskiej zaangażowana w działalność ruchu oporu, a z chwilą powołania do życia ZWZ/AK, żołnierz tej organizacji w Obwodzie AK Wodzisław Śl. Za ukrywanie w swoim mieszkaniu partyzantów i robotników ukraińskich zbiegłych z robót przymusowych w Rzeszy, aresztowana razem z córką Henryką i synem Zbigniewem. Przetrzymywana była przez okres trzech tygodni w miejscowym więzieniu w Radlinie – które było zarazem aresztem dla ewakuowanego gestapo z Rybnika. Osądzona na karę śmierci – 21.03.1945 r. zamordowana została wraz z córką przez wrzucenie do czeluści szybu kopalni „Reden” w Radlinie. Po wyzwoleniu, wydobyto z wnętrza szybu zwłoki kilku ofiar. Stanisławę rozpoznano na podstawie obrączki ślubnej i złotym pierścionku z zielonym kamieniem. Brak innych informacji o okolicznościach jej śmierci.

Bibliografia: Zbiory J. Delowicza; Miesięcznik Społeczno-Kulturalny „ŚLĄSK”, Nr 1, styczeń 2002 r.

 

HAŁA MARTA z d. WUWER,

Więźniarka miejscowego więzienia w Radlinie.

Urodzona w 1893 r. w Mszanie, mieszkanka Marklowic k/Radlina-Obszary pow. rybnicki. Zarówno przed okupacją jak i w czasie okupacji hitlerowskiej, była zatrudniona do 1943 r. w cygarowni w Wodzisławiu Śl. W prywatnym domu Hałów mieszkała rodzina Białych. Stanisława Biały była siostrą Jana Hały (męża Marty). Pod koniec stycznia 1945 r. Marta pomagała w ukrywaniu się ukraińskim zbiegom z robót przymusowych w Rzeszy. Gdy informacja ta dotarła do policji aresztowano Martę oraz Stanisławę Białą, jej córkę Henrykę i syna Zbigniewa. Zarzut był oczywisty – współpraca z ruchem oporu. Wszystkich odwieziono do aresztu policji w Radlinie, który zarazem był aresztem gestapo przeniesionym z ewakuowanego Rybnika. Po niecałych trzech tygodniach tj. 21.03.1945 r. późnym wieczorem zamordowano przez wrzucenie w czeluść szybu „Reden” – Martę, Stanisławę Biały i jej córkę Henrykę. Po wyzwoleniu w pomieszczeniu z otworem wlotu do szybu, znaleziono białą – poplamioną krwią chusteczkę do nosa, ozdobioną wzorami szydełkowymi, należącą do Marty, zaś po wydobyciu ciał z głębin szybu, zwłoki Marty rozpoznano po obrączce ślubnej z inicjałami i datą ślubu oraz po wysokich butach w których ją aresztowano. Wśród wydobytych z wody rzeczy, znajdowała się także należąca do niej torebka z dwoma listami i różańcem.

Bibliografia: Zbiory J. Delowicza, Miesięcznik Społeczno-Kulturalny „ŚLĄSK”, Nr 1, styczeń 2002 r.

 

KIN FRANCISZEK,

Więzień więzienia w Rybniku, w KL Gross-Rosen.

Urodzony w 1909 r. w Skrzyszowie k/Wodzisławia Śl. Był górnikiem i w okresie międzywojennym pracował w kop. „Emma”. Bardzo aktywny członek Centralnego Związku Górników w Polsce i przewodniczący grupy PPS. W okresie okupacji pracował w kop. Węgla Kamiennego w Mariańskich Górkach k/Witkowic na Zaolziu i tam zaangażował się w działalność ruchu oporu (prawdopodobnie ZWZ/AK). Aresztowany 21.08.1944 r. w Radlinie-Obszary, przewieziony został do więzienia w Rybniku, a po miesiącu przekazany do KL Gross-Rosen. Z tego obozu, ze względu na zbliżający się front, więźniów przetransportowano w głąb Niemiec. Nie wiadomo jakim sposobem dostał się do Radlina, prawdopodobnie uciekł z transportu – tam ponownie dostał się w ręce gestapo. W lutym lub marcu 1945 r. został skazany przez gestapo na śmierć i wyrok wykonano wrzucając do wnętrza nieczynnego szybu „Reden”. Po wyzwoleniu, na skutek dochodzeń miejskich i powiatowych władz, wydobyto z wnętrza szybu jego zwłoki, a ustalenia tożsamości na podstawie blizny po operacji „ślepej kiszki” dokonała jego żona Teresa. Zginął mając 36 lat.

Bibliografia: Zbiory J. Delowicza (w oparciu o wywiad przeprowadzony przez Pawła Gleńska); Miesięcznik Społeczno-Kulturalny „ŚLĄSK”, Nr 1, styczeń 2002 r.

LASOTA ALOJZY pseud. „Grok”,

Więzień więzienia miejscowego w Radlinie.

Urodził się w 1909 r. w Radlinie-Obszary pow. rybnicki, mieszkaniec Radlina-Obszary, z zawodu górnik w kop. „Emma” w Radlinie. W 1930 r. odbył służbę wojskową w 43 pp w Dubnie na Wołyniu i ukończył pułkową szkołę podoficerską w stopniu kaprala. Po powrocie z wojska pracował w służbie ochrony kopalni. Już w pierwszych dniach okupacji hitlerowskiej został z pracy zwolniony. Dopiero początkiem 1940 r. zatrudniono go w firmie „Ernst” w Radlinie-Biertułtowach przy załadunku węgla ze zwałów kopalnianych. Następnie został przeniesiony do robót torowych, które firma także wykonywała. W styczniu 1940 r. zaangażował się w działalność ruchu oporu w szeregach ZWZ – w 1942 r. mianowany został dowódcą kompanii strzeleckiej. Wciągnął do działalności konspiracyjnej czterech braci, a w mieszkaniu jego ojca organizowane były kursy wojskowe z zakresu pirotechniki. Został aresztowany 11.01.1945 r., zaś 23.01.1045 r. wraz z uciekinierką z obozu oświęcimskiego, skazany na śmierć, został przewieziony do pomieszczenia z włazem do byłego szybu „Reden” i wrzucony w jego czeluść. W pomieszczeniu tym znaleziono jego zakrwawioną legitymacja z fotografią (zwaną „Bezirkskarte 503”). Zginął w wieku 36 lat.

Bibliografia: Zbiory J. Delowicza (relacja żony A. Lasoty, oraz jego braci Władysława i Stanisława). Miesięcznik Społeczno-Kulturalny „ŚLĄSK”, Nr 1, styczeń 2002 r.

KL Auschwitz, powrót komand roboczych z pracy, noc, apel karny …

Często powołuję się na wspomnienia byłych więźniów, ale wyjątkowo cenne są dla mnie informacje Franciszka Żymełki, który jakże obrazowo wprowadza w atmosferę obozowych przeżyć – wspomnienia które nawet po latach trudno wyrzucić z pamięci:

[…] Powrót z pracy…:

Ze wszystkich stron, ze wszystkich dziur i zakamarków, z budynków i zagłębień wysuwają się pasiaste postacie i suną na miejsce zbiórki. To więźniowie Industriehofe-II wracają z pracy do obozu na obiad. Idą skuleni, trzęsący się z zimna, ale z nadzieją w oczach. Nadzieją, że za parę chwil ogrzeją się ciepłą strawą, na ciepłym i wolnym od wiatru bloku.

Kommando wraca na obiad. Na końcu kolumny czterech kolegów niesie ciała tragicznie zmarłych. Z braku odpowiednich noszy czy taczek więźniowie we dwóch niosą zwłoki w ten sposób, że jeden zarzuca sobie na ramiona nogi ofiary, drugi ręce i tak dźwigają bezładną i sztywniejącą postać. Czasem, gdy nie ma silnego mrozu głowa ofiary kiwa się w takt marszu, a niesiona postać ma wygięty kształt.

Kolumna maszeruje. W bramie obozu wita ją grająca orkiestra. Melodia nie podrywa jednak nóg idących, nie wkrada się do serca. Więźniowie są zmęczeni, zmarznięci i przygnębieni śmiercią kolegów. Idą smutni, mechanicznie zdejmują swe czapki i kierują się ku wyznaczonym, stałym miejscom na placu apelowym. Apel jest krótki. Wszystko się zgadza. Nikogo nie brakuje.[…]

[…] Układanie się do nocnego spoczynku – przysłowiowa cisza nocna:

Pokrzepieni kromką czarnego jak ziemia i ciężkiego jak glina chleba z kawałkiem margaryny, łyżką marmolady i rozgrzani czarną lurą udaliśmy się na spoczynek. W baraku z czerwonej cegły podzielonym na tzw. Stube – izby o wymiarach przeciętnie 10 metrów na 6 metrów przebywa, a raczej śpi, bo tylko noc spędza więzień w izbie, około 800-900 mężczyzn. W baraku były przeważnie 3-4 izby. Baraki były zaś parterowe, jedno i dwustronne, były też piętrowe. Tak było w latach 1940, 1941 i na początku 1942 roku. Potem to się zmieniło.

Ciemność w naszej izbie jest całkowita. Nie rozjaśnia jej żaden promień, ponieważ izba położona jest z dala od lamp oświetlających drogi między blokami i nie jest w zasięgu reflektorów zainstalowanych na wieżach strażniczych. Powietrze jest gęste od wyziewów i oddechów śpiących. Koc jest cieniutki i nie grzeje. Człowiek zawija się weń szczelnie i przysuwa bliziutko do śpiącego sąsiada by było cieplej. Zresztą ciasnota wymusza takie zachowania.

Sen, przyjaciel więźnia szybko ogarnia śmiertelnie znużone i umęczone ciało. Czasem jednak, budząc się w nocy uświadamiam sobie ze zgrozą gdzie jestem. Jednocześnie jak błyskawica przebiega mi przez głowę myśl, że to jeszcze nie pobudka, że można jeszcze pospać w cieple i spokoju. Zapadam ponownie w sen.

Noce w obozie są jednak krótkie, za krótkie. W czasie snu trzeba wypocząć całym systemem nerwowym, całą fizyczną i duchową istotą. Trzeba koniecznie pozbyć się zmęczenia dnia poprzedniego i nabrać sił na nadchodzące zmagania z zimnem, wysiłkiem i nieustającym głodem. Mimo, że to późna noc, w izbie nie panuje cisza. Ciągle słychać kaszel, wybuchy kaszlu. Co ciekawe, nie budzi on ani kaszlących ani ich sąsiadów? Czasem ktoś krzyknie przez sen „mama”! Słowo to jest ucieczką, ratunkiem i nadzieją. Wszyscy śpią mocno, twardo.

Nikt właściwie nie słyszy przeraźliwego gwizdka pobudki. Dopiero kopanie w drzwi i ryk blokowego „Aufstehen” podrywa więźniów. Pobudka w obozie to ciężka i przykra chwila dla każdego więźnia. Każdy przeżywał ciągle na nowo ten sam przykry i bolesny wstrząs nim uświadomił sobie, że nic nie da ociąganie się, że trzeba wstać by nie narazić się na bicie.

Jest jeszcze zupełnie ciemno. Zaczyna się ruch. Więźniowie podnoszą się posłusznie, szukają w ciemności butów ukrytych pod siennikiem, czapek oraz pozostałego odzienia. Wciągam szybko spodnie i ubieram buty, łapię kurtkę, płaszcz, czapkę i pędzę przed barak, by śniegiem zetrzeć z twarzy i rąk reszki snu, kurz siennika. Wody w bloku nie ma, myjemy się śniegiem. Ale co będzie latem? Na bloku nie wolno także od pobudki do apelu załatwiać swoich potrzeb naturalnych. Dlatego rano w latrynach jest niesamowity ścisk. Słychać przekleństwa i złorzeczenia.[…]

Apel karny …

[…]„Cholera oby tylko apel się dzisiaj zgodził” – powiedział Staszek, nauczyciel pochodzący gdzieś spod Tarnowa – przy tej pogodzie zesztywnielibyśmy podczas długiego stania bez ruchu. „Nie kracz, bo wykraczasz jakieś nieszczęście” – zawołał Jaworski młodszy ładując swemu starszemu bratu szczapy drewna – mało nam jeszcze nieszczęścia – dorzucił po chwili.[…]

Takie to niestety obawy dręczyły więźniów, poza innymi zagrożeniami życia, gdyż i apele wieczorne stawały się kolejną przyczyną udręki dla więźniów. Na apel do obozu więźniowie z komand roboczych musieli przynosić zwłoki także zakatowanych przy pracy współtowarzyszy niedoli. Rachunek stanu liczbowego komanda, jakie wychodziło do pracy, musiał być zgodny z tym, jaki wracał – sztuka – do sztuki! Każda niezgodność była skrupulatnie sprawdzana, a problem zaczynał się wówczas, gdy się w tym rachunku coś nie zgadzało. Dotyczyło to także ucieczki z obozu!

Tak, więc i ten temat porusza Franciszek Żymełka w swoich wspomnieniach:

[…] Jeszcze nie dotarliśmy do Industriehofe-I, gdy zawyła syrena. Jej wibrujący, przeciągły głos mroził i przeszył nas na wskroś gorzej niż wiejący, porywisty wiatr. „Ktoś uciekł” – szeptem podana wiadomość obiegła maszerujące szeregi. – „Straszny będzie zbliżający się apel, tyle czasu bez ruchu w takiej wichurze”.

Ze wszystkich stron ściągają do bramy komanda. Kapo krzykiem i biciem zachęcają idących do szybszego marszu. Na bramie wracających nie wita orkiestra, a SS-mani liczą skrupulatniej niż zwykle uformowanych w piątki więźniów.

Komanda w pośpiechu, ze strachem w oczach suną na swe zwykłe apelowe miejsca, ale zbliżający się apel nie będzie zwykłym. Nie będzie kolacji. Głód, wyczerpanie, porywisty i przenikliwy wiatr dadzą się nam we znaki.

Blokowi i schreiberzy liczą w gorączkowym pośpiechu ustawionych dziesiątkami mieszkańców swoich bloków i podają wyniki Blockführerom, oni dla kontroli liczą ponownie. Na końcu stojących bloków siedzą chorzy, którzy nie mogą stać o własnych siłach, dalej leżą zwłoki zmarłych i zabitych, przyniesione przez kolegów. Wszyscy, żywi i umarli muszą stanąć do apelu.

Dopiero teraz można ocenić ilu więźniów jest w obozie. Są to dziesiątki tysięcy ustawionych w czworoboki ułatwiające liczenie więźniów. Na wprost nich, przed kuchnią ustawiła się w podobnym szyku karna kompania. Na jej końcu też leży kilka trupów. Koło karnej kompanii kręci się grupa SS-manów z Raportführerem Palitschem na czele. Widocznie uciekinier był członkiem karnej kompanii. Wydaje się to nieprawdopodobne, ponieważ kompania pracuje w macierzystym obozie przy kopaniu fundamentów pod nowy blok. Raportführer Palitsch kieruje się ku dzwonowi, a za nim cała jego świta.

„Wszyscy Blockführerzy, Blokowi, Kapo pod dzwon” – rozkazuje Raportführer. Wszyscy wymienieni biegiem ruszają pod dzwon. Więźniowie pierwszego szeregu pytają, schreibera co się właściwie stało, dlaczego stoimy. Schreiber jeszcze nic nie wie, dowie się, gdy wróci blokowy, ale chyba rzeczywiście uciekł ktoś z karnej kompanii.

Czas płynie, jest coraz zimniej, ponieważ nie ma blokowego więźniowie usiłują się rozgrzać. Zbliżają się do siebie tak by przestrzeń między nimi była jak najmniejsza, zacierają dłonie, poklepują się, nawzajem rozcierają sobie plecy próbując się rozgrzać. Przestępują z nogi na nogę, poruszają palcami w butach, na przemian unoszą się na palcach i opuszczają na pięty, starając się za wszelką cenę uchronić przed przemarznięciem prowadzącym niechybnie do odmrożeń. Wysiłki te na niewiele się zdają. Nawet SS-manom na wieżach obserwacyjnych jest zimno, bo słychać jak przytupują i zabijają rękami o boki.

Panuje przejmująca cisza, tylko od strony karnej kompani dobiega wrzask jej blokowego Krankenmanna, jednego z największych sadystów i zbirów wśród blokowych. Właśnie znęca się nad więźniem, który wali się jak kłoda na ziemię uderzony silnym ciosem w szczękę. Gdy próbuje wstać potężny kopniak blokowego zwala go ponownie z nóg. Blokowy kopie go po głowie, nerkach, klatce piersiowej po prostu gdzie popadnie. Leżący więzień stara zasłonić się rękami. Niestety nie jest w stanie przeciwstawić się furii i sile sadystycznego blokowego. Nieszczęśnik broni się coraz słabiej wreszcie nieruchomieje. Krankenmann kopniakiem przewraca go na plecy, wskakuje mu na klatkę piersiową. Więzień mobilizuje wszystkie siły, stara się złapać buty blokowego. Daremnie, traci siły, ramiona jeszcze jakiś czas drgają, rozwarte dłonie drą ziemię, nogi żłobią w niej podłużne rowki. Ruchy te są coraz wolniejsze wreszcie więzień nieruchomieje, głowa opada w bok, z kącików ust wypływa cos ciemnego. Z dala trudno zobaczyć, ale to pewnie krew.

Krankenmann nie spojrzał nawet na ofiarę, on wiedział, że nie żyje. Miał spore doświadczenie i praktykę w tych sprawach. Nie spojrzał, ponieważ na końcu tej geometrycznej bryły powstałej z ludzkiego budulca, jakaś jej składowa część poruszyła się. Poruszyła się pewnie z zimna, a może z osłabienia spowodowanego głodem. Ale bystre, wszechwidzące oko drapieżnej bestii w ludzkim ciele już to zauważyło. Blokowy skoczył w kierunku ruszającej się istoty jak ryś, roztrącił stojących nieruchomo w pierwszym szeregu więźniów, złapał winowajcę za płaszcz, wywlókł przed szeregi znieruchomiałych z przerażenia i trwogi więźniów. Jego złowrogie oczy, oczy jadowitego okularnika hipnotyzowały nieszczęsną ofiarę. Krankenmann, stojąc w szerokim rozkroku, z rękami na biodrach, przypatrywał się swej nowej ofierze, zastanawiając się, w jaki sposób najlepiej pozbawić życia. Jego mózg nie mógł jednak wymyślić nic nowego. Silne uderzenie w szczękę, skopanie ofiary, przewrócenie na wznak i złamanie żeber przez skakanie po leżącym bezwładnie ciele. Każdy seryjny morderca wypracowuje swoją specyficzną metodę zabijania, która go identyfikuje, pozwala go rozpoznać, a czasami i zlikwidować. Tyle tylko, że Auschwitz nie likwidował morderców on ich tworzył.

Znów jednym uderzeniem Krankenmann zwalił z nóg swą ofiarę. Tym razem nie skoczył na jej pierś, ale kazał wstać i ponownie silnym uderzeniem – uderzeniem z rozmachu zwalił ją z nóg. Więzień padł niczym kłos pszenicy. Krankenmann jeszcze raz rozkazuje wstać więźniowi. Nieszczęśnik próbuje się podnieść, ale jego siły się wyczerpały. Opiera się na rękach, zgina kolana, próbuje podciągnąć je ku rękom, by podparłszy się na nich spróbować wstać. Może to śnieg był śliski, może sił już nie stało dość, że uniósłszy się na rękach, oparłszy na jednym kolanie stracił równowagę i runął twarzą w śnieg. Zamajaczył ciemną plamą na jaskrawo białym śniegu, ale jego słabość i bezradność nie wzbudziły litości oprawcy. Przeciwnie pobudziły zaciekłość i agresję. Niemoc ofiary podziałała na Krankenmanna jak czerwona płachta na rannego podczas korridy byka. Rzucił się na swą ofiarę, postawił ją na nogi i ponownym uderzeniem zwalił po raz trzeci. Rozciągnięty na śniegu więzień nie daje znaku życia. Krankenmann kopie dla pewności więźnia kilka razy to w głowę, to w nerki poczym rozkazuje znieruchomiały ludzki łach zanieść na koniec stojących szeregów swego bloku. Rozgrzany podwójnym morderstwem biegał wzdłuż szeregów szukając nowej ofiary. Dotychczasowy bilans nie zadawalał go. Nowej ofiary nie musiał daleko szukać, każdy ze stojących mógł nią być.

Tysiące współtowarzyszy niedoli stojących w zastygłych w przerażeniu szeregach patrzyło na śmierć swoich kolegów. Nikt z nich nie mógł ofiarom Krankenmanna pomóc. Tylko westchnienia, ukryta wściekłość i ciche przekleństwa towarzyszyły jego sadystycznym wyczynom i rechotowi SS-manów, którzy śmiechem i okrzykami zachęcali go do dalszych działań.

Blockführerzy i kapo rozbiegli się po obozie szukając uciekiniera, był nim jeden z więźniów SK. Nie mógł uciec poza obóz, ponieważ pracował przy kopaniu fundamentów pod nowy blok. Podejrzewano, że ukrył się na terenie obozu albo mając wszystkiego dość powiesił się w jakimś zakamarku. Zmarznięte, wychudłe ciała więźniów dygotały z zimna. Nogi zesztywniały od wichru i potęgującego się mrozu.

Wczesny mrok otulił obóz i stojących więźniów. Na słupach i budynkach rozbłysły żarówki, na wieżach wartowniczych reflektory rozświetlając zapadający zmrok. Karabiny maszynowe na wieżach wycelowano w uformowanych w czworoboki więźniów. Czas płynie, trwają poszukiwania uciekiniera. Słychać wrzaski blokowych i jęki więźniów towarzyszące zadawanym im razom.

Zapadła noc, zastygłe szeregi stoją nieruchomo na baczność. Nie wszyscy więźniowie są wstanie wytrzymać potężniejący z godziny na godzinę mróz i wzmagającą się zawieję. To tu to tam pada ktoś nagle na ziemię jak podcięte drzewo by nie podnieść się więcej. Koledzy odnoszą leżących na koniec bloku i kładą na ziemi, liczba więźniów musi się zgadzać. Pozostali widać odporniejsi i mocniejsi trzymają się jeszcze. Ale mróz i wciskający się wszędzie wicher ze śnieżycą potęgują potrzeby fizjologiczne. Coraz częściej widać ciemne plamy u stóp stojących, wyczuwa się zalatujący od czasu do czasu fetor. Noc była zimna jak to często w marcu bywa. Więźniowie drżą, dygocą i tylko jedna natrętna myśl zaprząta wszystkie umysły:, „Kiedy to się skończy, kiedy go wreszcie znajdą, niech już dziesiątkują za ucieczkę tamtego, niech zamkną do bunkra, ale niech ta męka wreszcie się skończy, byle szybko, już, zaraz! Wszystko jedno, jak, ale niech to się skończy”

Obóz to jednak nie sanatorium, to miejsce zagłady podludzi. SS-mani są syci i dobrze, ciepło ubrani. Im nie grozi śmierć z głodu czy zimna. Mogą stać godzinami na mrozie i wichurze znęcając się nad więźniami głodnymi, źle ubranymi, osłabionymi, wycieńczonymi.

Poszukiwania nie dają rezultatu. Za naszym 3 blokiem leży już pięć ciał zmarłych więźniów. Tych, którzy nie wytrzymali. Leżą już spokojni, z zastygłymi od mrozu twarzami, obojętni na naszą mękę, cierpienia i łzy rozpaczy. Oni są już wolni, wolni od trosk i cierpień. Jutro przez komin opuszczą Auschwitz, tak jak zapowiadał Fritsch.

Zdenerwowanie zaczyna powoli udzielać się SS-manom, którzy są wściekli, że zostali pozbawieni zasłużonego wypoczynku i snu. Zaczynają odgryzać się na zmarzniętych na kość więźniach. To ten to ów podskoczy do swego bloku i kijem lub pięściami zaczyna okładać bitych już przez funkcyjnych więźniów. Razy wściekłych SS-manów spadają na głowy, ramiona i plecy stojących więźniów.

Wśród słabszych psychicznie zaczyna wytwarzać się psychoza nieżyczliwości i złośliwości do uciekiniera i wszystkich potencjalnych, przyszłych uciekinierów. Ludzie ci mają dość cierpienia, po co mają jeszcze cierpieć za cudze winy tym bardziej, że ucieczka się nie powiedzie, nic nie da uciekinierowi. Gdyby się, chociaż powiodła, gdyby zorganizowana została mądrze to można by trochę wycierpieć. Ale w przypadku nieudanej ucieczki czy warta jest śmierci tylu ilu dzisiaj zginie podczas tego strasznego apelu?

Minęła północ, a poszukiwania trwały dalej i nie przynosiły rezultatów. SS-mani szaleli, szaleli kapo oraz ich pomocnicy. Ciemne plamy pomordowanych i zamarzniętych na końcach ustawionych w czworoboki więźniów powiększały się z godziny na godzinę. Coraz więcej schorowanych, wynędzniałych i wyczerpanych chłodem i głodem więźniów osuwało się z cichym jękiem, a często bez tego bolesnego westchnienia na zamarzniętą ziemię. Tylko głuchy stuk padającego ciała oznajmia pozostałym, jeszcze żyjącym i cierpiącym, że tamci są już wolni.

Ile wytrzymać może człowiek, gdzie mieszczą się w nim te siły, które utrzymują go przy życiu wbrew nieprawdopodobnym sytuacjom, mimo krańcowego wyczerpania, głodu i zimna? Przyczyną jest pewnie odporność organizmu, wiara w przetrwanie, ufność we własne siły. Te trzy czynniki pchają człowieka do czynu, do czynienia wszystkiego, co dyktuje instynkt przetrwania. Żyć znaczy chronić, działać i ufać…

Przy kuchni dzwonią kotły z kawą. Kucharze wystawiają je przed kuchenne baraki i przygotowują obiad, bo czuje się w powietrzu zapach gotowanej brukwi. Wstrętna jest brukwiana zupa. Dla skostniałych, zgłodniałych dziś wyjątkowo więźniów, zupa nabiera jednak wyjątkowego znaczenia. Wszystkie głowy zwracają się stronę kuchni, daje się słyszeć leciutki szmer ożywienia w znieruchomiałych szeregach. Wszyscy zaczynają odmierzać czas do chwili, gdy będą się mogli posilić i rozgrzać. Ale to jeszcze straszliwie odległy czas, upłynie wiele godzin nim ta upragniona chwila nadejdzie. Oby tylko dano śniadanie, gorącą kawę, która pozwoli rozgrzać stygnące powoli ciała.[…]

Bez tytułu …

Stale aktualne i jakże ważne są cytaty: „Naród bez pamięci nie ma prawa do przyszłości ani do bytu teraźniejszego” (słowa Marszałka Józefa Piłsudskiego), Naród, który odcina się od historii, który się jej wstydzi, który wychowuje młode pokolenie bez powiązań historycznych, skazuje się dobrowolnie na śmierć, podcina korzenie własnego istnienia” (słowa ks. kard. Stefana Wyszyńskiego). Jeżeli więc z takim lekceważeniem traktujemy ofiary hitlerowskich oprawców – hołubiąc w zamian ofiary komunizmu po 1945 r. – niech takie przykłady mówią same za siebie:

 

SZTWIERTNIA JAN,

Więzień w Cieszynie, w KL Mauthausen-Gusen.

Sztwiertnia Jan pop3Urodzony 1.06.1911 r. w Ustroniu, zamieszkały w Wiśle (75, 296). Wychowywany początkowo przez matkę Marię, a następnie wujka Karola Sztwiertnię. Od 1921 r. wychowywał się w Ewangelickim Domu Sierot w Ustroniu. Dzięki pomocy materialnej zboru ustrońskiego, gdzie dostrzeżono jego wyjątkowe uzdolnienia muzyczne, mógł kontynuować naukę w Seminarium Nauczycielskim w Cieszynie w latach 1925-1930.

Tam zaczął tworzyć pierwsze kompozycje. Po ukończeniu seminarium podjął pracę w różnych szkołach w Wiśle. W 1936 r. rozpoczął naukę w Szkole Muzycznej w Cieszynie, następnie studiował w Śląskim Konserwatorium Muzycznym w Katowicach. Kompozycje z tego okresu to: 2-aktowa opera z życia górali beskidzkich „Szałaśniczy”, ok. 50 utworów, m.in. poemat symfoniczny Śpiący rycerze w Czantorii, Suita beskidzka, kantata na chór męski Rycerze, utwory chóralne, instrumentalne, symfonia organowa. W okresie 1937-1939 oprócz studiów w konserwatorium i nauczania w szkołach Wisły, prowadził działalność społeczną: organizował i prowadził chóry szkolne i amatorskie, był dyrygentem chóru nauczycielskiego, prezesem chóru młodzieżowego, reżyserował sztuki teatralne i grał w amatorskich przedstawieniach. W 1939 r. ukończył Wydział Pedagogiczny Konserwatorium w Katowicach i kontynuował naukę na Wydziale Kompozycji. W tym samym roku otrzymał stypendium wojewódzkie na podjęcie dalszych studiów w Paryżu, ale wybuch wojny uniemożliwił te plany. Aresztowany 23.04.1940 r., uwięziony w Cieszynie, a stamtąd w transporcie zbiorowym wywieziony do KL Mauthausen-Gusen, gdzie zginął 29.08.1940 r.

Postscriptum: O jego ostatnich chwilach w obozie pisze naoczny świadek ks. dr Andrzej Wantuła w książce „W cieniu śmierci”: „Już całkiem wycieńczonego współtowarzysze obozu ułożyli go na barłogu. Odkrył go jednak sztubowy. Teraz Janek zaznał losu, jakiego doznali tu przed nim i po nim niezliczeni, których jedyną winą było, iż zbyt wolno umierali. Sztubowy podniósł go i cisnął na podłogę. Potem zaś usiłował nogami przysunąć go do drzwi. Janek stracił przytomność i przestał jęczeć. Rozwścieczony oprawca porwał go ostatni raz z ziemi i rzucił w otwarte drzwi izby. Ciało odbiwszy się od ściany padło do przedsionka. Sztubowy odsunął je nogą w kąt, gdzie spoczęło w błocie”.

Bibliografia: J. Klistała, Martyrologium Mieszkańców Ziemi Cieszyńskiej – Słownik biograficzny, wyd. 2011 r.

JAKUBEK ZUZANNA,

Urodzona 12.01.1896 r. w Oldrzychowicach i zamieszkała w tej miejscowości (52), żona Pawła (ur. 11.04.1891 r.). Aresztowana razem z mężem, a oskarżeni byli o to, że syn współpracuje z partyzantami. Więziona w Cieszynie do 31.01.1945 r. – zwolniona do domu, ale tak relacjonuje swój kontakt z gestapowcami z więzieniem cieszyńskiego i stosowanymi tam metodami przesłuchań, a trzeba mieć świadomość, że przeważająca ilość ofiar aresztowany na Zaolziu (i nie tylko), przechodziła przez to właśnie więzienie w Cieszynie, tam rozpoczynała swoją okupacyjną golgotę:

„Gestapowcy zawieźli nas autem do Cieszyna do budynku gestapa. Sturzyli mnie do jakiegoś chlewka, męża wrzucono do innej celi. Za chwilkę przyprowadzono mnie do jakiegoś gołego pokoju. Na mnie rzuca się ogromny pies – wilczur – z wyszczerzonymi kłami, łapy wbija w moją pierś. Wystraszyłam się bardzo. Potem zaczynają się przesłuchania przez trzech gestapowców. Nie mogę powiedzieć ani jednego słowa. Ciężkim drągiem żelaznym uderza mnie jeden z nich po głowie. Twarz moja oblana jest krwią wytryskającą z dziury w głowie. Od tego czasu mam na głowie „gruszkę”, mam zawroty głowy. Drugi zbir bił mnie bykowcem po szyi, po twarzy, po rękach. Zwaliłam się na ziemię. Pytali się „gdzie jest mój syn Paweł”. Jak powiedziałam, że nie wiem, to bili jeszcze bardziej? Najokrutniej bił mnie „taka gruba świnia” jak ten Gering. Zostałam bez przytomności. Przyszłam do siebie na zimnym cemencie. Musiałam tam przebywać aż do końca i dostałam ciężki reumatyzm. Dziwię się, że to wszystko przeżyłam. W tej celi była razem ze mną także Tekla Mulkowa-Mazurkowa z Rychwałdu, była też Kluzowa…”.

Relacja wyrażona bardzo prostym językiem, bardzo szczerze. Zuzanna Jakubek była więziona w tym przybytku sadyzmu przez cztery miesiące i później zwolniona do domu. Inni, po takich to „wstępnych” przesłuchaniach odsyłani byli na jeszcze gorsze męczarnie – do obozów koncentracyjnych!

Sposób zakłamywania przez SS dokumentacji o uśmiercanych więźniach …

Jest sprawą oczywistą, że hitlerowskie obozy koncentracyjne już w założeniu tworzone były do eksterminacji osadzanych w nich osób. Sadyzm i buta SS-owskich oprawców, wyzwalała w nich najgorsze instynkty i sposoby unicestwiania. Aż trudno wyobrażalne jest, że robili to z taką bezdusznością na jakże bezbronnych osobach – więźniach. A mimo to, świadomi że jest naganne to co tak bezkarnie wyczyniają, pozorowali w jakimś sensie wpisywanie przyczyn zgonów więźniów w aktach zgonów.

Korzystając z dokumentów udostępnionych przez Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, miałem możność bliższego zapoznania się z Księgą Zgonów czyli rejestrem zgonów więźniów w KL Auschwitz – w danym dniu. Wspominam zaś o tym z tej prostej przyczyny, że przy dokładniejszej analizie tego tak ważnego dokumentu, można się dowiedzieć o bezwzględnych poczynaniach „rasy nadludzi”, która uzurpowała sobie prawo do rządzenia światem.

We fragmentach Księgi Zgonów odnotowanych jest 68865 nazwisk więźniów uśmierconych w samym tylko KL Auschwitz. Rozpoczyna się ów rejestr od daty 29.071941 r. a kończy na 31.12.1943 r. Znaczy to, że brak jest wpisów zgonów do lipca 1941 r., a także od początku 1944 r. aż do końca funkcjonowania tej „fabryki śmierci”.

Nawiązując do tego makabrycznego rejestru o zapisywanych przyczynach zgonu, zaledwie w kilkunastu przypadkach na ilość 68865 nazwisk, udało mi się odczytać informacje o więźniach zamordowanych przez rozstrzelanie. Zdecydowaną przewagę stanowią bulwersujące przypadki, stwierdzania przez lekarza obozowego przyczyn zgonów według jednakowych i schematycznych orzeczeń. Znamienne jest, że w tym samym dniu, kilkunastu lub kilkudziesięciu więźniów zmarło na tą samą chorobę. Na dowód powyższego, przytaczam następujące fakty:

Dnia 19.01.1942 r. umarło 21 więźniów, z przyczyną zgonu według orzeczenia lekarza „plötzlicher Herztod” – nagły zawał serca. Dnia 19.02.1942 r. umarło na tą samą chorobę 17 więźniów, 19.03.1942 r. 12 więźniów, 27.05.1942 r. 137 więźniów, 4.07.1942 r. 31 więźniów, 1.12.1942 r. 10 więźniów, 4.12.1942 r. 29 więźniów, 14.04.1943 r. 56 więźniów, 2.06.1943 r. 212 więźniów, 29.06.1943 r. 25 więźniów, 22.10.1943 r. 89 więźniów, 29.11.1943 r. 47 więźniów, 6.12.1943 r. 14 więźniów. Na „Darmkatarrh” – nieżyt/katar jelit, zmarło w dniu 30.04.1943 r. 13 więźniów.

Podobnie jest z innymi orzeczeniami przyczyn zgonu, a więc wynika z tego jasny wniosek, że przyczynę śmierci dobierano z ustalonego odgórnie wykazu chorób – na które tak masowo umierali więźniowie, a oto fragment tego wykazu – „szablonu” chorób:

„Akuter Magendarmkatarrh” – ostry katar/nieżyt żołądkowo-jelitowy.

„Herz und Kreislaufschwäche” – osłabienie/niewydolność serca i układu krążenia.

„Sepsis bei Phlegmone” – ogólne zakażenie organizmu przy flegmonie.

„Fleckfieber” –  tyfus plamisty.

„Bronchialkatarrh bei Körperschwäche” – nieżyt oskrzeli przy osłabieniu fizycznym.

„Phlegmone bei Darmkatarrh” – flegmona przy katarze/nieżycie jelit.

„Durchfall” – biegunka.

„Herzmuskeldegeneration” – zawał mięśnia sercowego.

„Plötzlicher Herztod” – nagły zawał serca.

„Magendarmkatarrh” – katar/nieżyt żołądkowo-jelitowy.

„Herzmuskelschwäche bei Fleckfieber” – niewydolność mięśnia sercowego przy tyfusie plamistym.

„Herzschwäche bei Dermkatarrh” – niewydolność serca przy nieżycie jelit.

„Herzwassersucht” – puchlina wodna serca.

„Lungentuberkulose” – gruźlicę płuc.

„Kachexie bei Darmkatarrh” – wycieńczenie przy nieżycie/katarze jelit.

„Bronchopneumonie” – zapalenie płuc i oskrzeli.

Itp.

Niestety, ta medyczna terminologia przyczyn zgonu, nie jest zgodna z tym, w jak wymyślny sposób mordowano więźniów w KL Auschwitz.

Nie zapominam o Tobie Matko moja …

zień taki jak dzisiejszy – „Dzień Matki”, imieniny „Heleny” (wczoraj), wywołuje u mnie wyjątkowe refleksje i przemyślenia. Z perspektywy przeżytych lat, wielu życiowych przygód i doznań, bardziej niż w młodości to słowo „Matka” staje się bardzo znaczące, zaś w tle podświadomości rozbrzmiewają melodia i słowa do piosenki w wykonaniu Bernarda Ładysza „Moja Matko ja wiem, wiele nocy nie spałaś, gdym opuszczał swój dom, aby iść w obcy świat ……….”. Cóż, ileż wspomnień wywołują słowa o Tej, która od pierwszych chwil życia dawała nam gwarancję największej serdeczności, opieki i troski.

Nie mając daru poetyckiego wysławiania się, posłużę się wierszem „Matka” – Joanny Suck:
Może, gdy będziesz stary
Dopiero zrozumiesz, co znaczy matka,
co oznacza dom, gdy jej troskliwa ręka
w świata obcym tłumie
nie poprowadzi ciebie
do bezpiecznych stron.
Gdy już cię nie obroni,
Nie zdoła zapobiec,
Do serca nie przytuli.
Gdy przyjdzie ten czas,
Wtedy dopiero człowiek
Naprawdę rozumie,
Co znaczy matka
Dla każdego nas.

Nie z lubieżności, ale z uwagi na pamięć o mojej Matce – Mamusi, przyglądam się dorastającym dziewczynom, ich rozpromienionym w uśmiechu buziom pełnym optymizmu w przyszłość. Zastanawiam się bowiem, w jakie realia przekształcą się ich marzenia. Często wyłania się z wyobraźni obraz innej dziewczyny, o rysach twarzy jakże mi znajomych i bliskich – wizerunek mojej mamy. Ona także miała swoje piękne marzenia, „dom” na miarę własnych wyobrażeń, rodzinę, dzieci i – … wielką nadzieję na pomyślną przyszłość. Wszystko jednak się zmieniło, gdy 1.09.1939 r., wojska hitlerowskie wkroczyły do Polski.

Nie mogę się bowiem ograniczyć w swoich relacjach do bolesnych wspomnień o ludziach „zza drutów kolczastych” KL Auschwitz, gdy niemniej boleśnie przeżywały sadyzm niemieckiego okupanta przedstawicielki rodu kobiecego których bliskich więziono. Nie tylko przeżywały ciężar brutalnego rozstania ze swoimi bliskimi, ale podjąć musiały walkę o przetrwanie tych bliskich w obozach, swoich rodzin na wolności i bardzo często pomagać znajomym w równie ciężkiej sytuacji materialnej. Jedną z nich była bowiem moja mama!

Urodzona 9.11.1912 r., córka Stanisława i Tekli z d. Mocydlarz. Szkołę powszechną ukończyła w Krotoszynie (woj. poznańskie). W 1924 r. wraz z rodzicami przeprowadziła się do Rybnika, gdzie w latach 1928/29 uczęszczała do Szkoły Zawodowej Sióstr Urszulanek. Następnie pracowała w Zakładzie Psychiatrycznym w Rybniku. Wyszła za mąż w 1935 r. i urodziła dwóch synów: Jerzego i Henryka. Jak wynika z bardzo skróconej części życiorysowej, krótko mogła cieszyć się z założonego ogniska rodzinnego.

Już bowiem od 1939 r., a więc od rozpoczęcia się okupacji hitlerowskiej, zmuszona była, jak wiele innych Polek, dostosować się do rygorów okupacyjnych.

Gdy aresztowano Jej męża a mojego ojca 11.02.1943 r., musiała pokonywać trud utrzymania swojej rodziny, a także pomagać swoim rodzicom i dzieciom siostry które po aresztowaniu Zofii i Stanisława Sobików zostały pod opieką Jej rodziców.

Mimo upływu wielu lat od tamtej ponurej rzeczywistości, nie mogę zapomnieć jakże wielkiego zaangażowania mamy w pomoc aresztowanym: mężowi, siostrze i szwagrowi. Już następnego dnia tj. 12 lutego, wcześnie rano, udała się na gestapo, z gestapo do swoich rodziców na Smolną, później do rodziców ojca, by wraz z dziadkiem (ojcem mojego ojca) ponownie wrócić na gestapo. Miesiąc luty w 1943 r., był bardzo mroźny, a mama chcąc się koniecznie zobaczyć z aresztowanym ojcem, musiała działać bardzo szybko. Zostaliśmy wówczas pod opieką lokatorki mieszkającej w naszym budynku. Mama oczywiście niewiele mogła ojcu pomóc, lecz nie ustawała działaniu i nadziei, że może uda się wydostać najbliższych z rąk niemieckich oprawców.

Dnia 13.02.1943 r. około godziny 12:00, w okolice wejścia do budynku gestapo, podjechały samochody ciężarowe, wyprowadzano aresztowanych i kazano im wchodzić na skrzynie załadunkowe samochodów. Mogła jedynie z oddali obserwować załadunek aresztowanych – była jedną z wielu osób, które przyglądały się wywożeniu działaczy rybnickiego ZWZ/AK do KL Auschwitz. Widziała się wówczas z ojcem po raz ostatni!

Pod koniec czerwca 1943 r., otrzymała wyjątkowo bolesny cios, gdy nadeszło zawiadomienie o śmierci ojca 25.06.1943 r. w KL Auschwitz!

„Mamusia”, – tak zwracaliśmy się do Niej z bratem od momentu, gdy Ta właśnie mamusia nauczyła nas wymawiać pierwsze słowa, aż po ostatnie dni Jej życia – do 22.08.1985 r. Było w tym określeniu zawarte osobiste i najserdeczniejsze uczucie do naszej rodzicielki, niezależnie od tego, czy komuś postronnemu zwrot ten wydawał się zbyt zdrobniale wymawiany, lub używany z dziecinnego nawyku.

Jak to już wspomniałem, Mamusia od momentu aresztowania ojca, wyjątkowo mocno zaangażowana była w działania, by nasza rodzina przeżyła okres okupacji. Podjęła heroiczną walkę o przetrwanie najbliższych, a trzeba pamiętać, że pomagała także i tym członkom rodziny więzionym w KL Auschwitz!

Ojciec był jedynym żywicielem rodziny. Obowiązywały kartki żywnościowe, ubraniowe, a kartki przysługiwały tylko pracującym i ich rodzinom. Jako Ślązacy a szczególnie ojciec – pracownik niemieckiego przedsiębiorstwa, z „urzędu” wpisano Go na Volkslistę III grupy – wg klasyfikacji społeczności niemieckiej. Była także IV-ta grupa (nazywana „bezgrupowcy”), do której należeli ci, którzy na terenach okupowanych nie chcieli przyjąć czy podpisać grupy III-ciej. Do takich właśnie bezgrupowców należeli rodzice mamy, u których zostały dzieci Zofii i Stanisława Sobików. Gdy więc ojca aresztowano, zostaliśmy bez środków do życia, a okupant ani myślał zabezpieczyć pomoc socjalną czy materialną rodzinie wroga Niemiec.

W pierwszej kolejności, na miarę swoich możliwości, przyszła nam z pomocą materialną rodzina ojca. Częściowo rozbita choć nadal aktywna organizacja konspiracyjna ZWZ/AK, także okazywała pomoc w różnej postaci dla rodzin, których członkowie zostali skrzywdzeni przez okupanta. Wielokrotnie podczas nabożeństwa w kościele O.O. Franciszkanów przy ulicy Wodzisławskiej, podchodziła do mamy jakaś osoba i dyskretnie wsuwała Jej w rękę zawiniątko. Wewnątrz były pieniądze albo kartki żywnościowe, ubraniowe, lub i jedno i drugie. Czasem pieniądze były dostarczane przez kogoś ze znajomych – ze wskazaniem, dla kogo są przeznaczone. Trzeba jednak było uważać, by okupant nie zorientował się, że taka forma pomocy jest nam udzielana, a szczególnie z jakiego źródła.

Mama była główną „organizatorką” artykułów spożywczych, inicjująca wysyłkę paczek do obozu dla ojca, siostry Zofii i Jej męża. Gestapowcy interesowali się także rodzinami, które zostały bez środków do życia, a pomagają bliskim osadzonym w obozach. Nie mogąc osobiście wysyłać za dużo paczek, żeby nie wzbudzać podejrzeń, upraszała znajomych Niemców, by swoim nazwiskiem wysyłkę paczek „firmowali”.

Produkty żywnościowe – a więc „wsad” do paczek, „organizowała” mama aż z poznańskiego – od siostry babci. Siostra hodowała kozy, drób. Nadto, okoliczni sąsiedzi cioci (gospodarze), przynosili mamie masło, wędliny i słoninę z zabijanych nielegalnie prosiaków. Jeden z sąsiadów pracujący w młynie zbożowym, przynosił pszenną i żytnią mąkę do wypiekania chleba i ciast, a była to mąka najwyższego gatunku – jaką produkowano na potrzeby okupanta i wysyłano do Niemiec.

Mama musiała osobiście przewozić ciężkie walizki wypełnione cennymi produktami spożywczymi, gdyż Jej ojciec (a nasz dziadek) był człowiekiem bardzo schorowanym, niezdatnym do jakiegokolwiek wysiłku fizycznego. Ponadto, uzmysłowić sobie trzeba tamte realia i ryzyko, które mama ponosiła. Niemcy byli zorientowani, że Polacy aby przetrwać w okupowanym kraju, uprawiają szmugiel na wielką skalę. Policja okupanta organizowała łapanki, przy każdej podejrzanej sytuacji. Przeprowadzane były rewizje bagażów, rewizje osobiste, rewidowano w domach, pociągach i innych środkach lokomocji, bezpośrednio na ulicy, a za znalezienie przy sprawdzanej osobie „trefnego” towaru, groził także KL Auschwitz. Nie tylko więc za działalność polityczną można było dostać się do obozu koncentracyjnego!

W nawiązaniu jeszcze do losu jaki Niemcy przygotowywali rodzinom byłych więźniów politycznych dodam, że po wyzwoleniu Rybnika, podobno odnaleziono w byłym budynku gestapo wykazy osób, które miały być wysłane do KL Auschwitz i tam uśmiercone gazem. Dzięki przyspieszonym o parę tygodni działaniom wojennym zamiar ten nie został zrealizowany. Były na tych wykazach wpisane osoby z rodzin, z których kogoś wcześniej aresztowano czy uśmiercono, członków konspiracyjnych organizacji ruchu oporu, a więc wrogów Rzeszy. Na listach tych były wpisane i nasze nazwiska .

W rzeczywistości polityczno – społecznej po wojnie czyli po 1945 r., dola mamy niewiele się zmieniła. Z jednej strony, w ramach przeprowadzanej w maju 1945 r. akcji rehabilitacyjnej osób wpisanych do trzeciej grupy niemieckiej (grupy narodowej lub do grupy tzw. „Leistungs – Pole”), mama była wezwana do Starostwa w Rybniku i musiała składać „deklarację wierności Narodowi Polskiemu i demokratycznemu Państwu Polskiemu”. Było wręcz upokarzające, że po takiej krzywdzie doznanej od okupanta, w wyzwolonej już Ojczyźnie (za którą nasi najbliżsi złożyli ofiarę życia), mama musiała składać „deklarację wierności”! Z drugiej strony, jako wdowa po „Akowcu” także była na tzw. cenzurowanym. Miała poważne problemy z otrzymaniem nawet fizycznej pracy, a praktycznie „dorabiać” musiała się wszystkiego od nowa. Po ewakuacji do innej miejscowości na okres działań frontowych, wróciliśmy do mieszkania splądrowanego w takim stopniu, że trzeba było kupować wszystko do domu, począwszy od podstawowych przedmiotów.

Bolesne są te wspomnienia, gdy w kilka lat po wyzwoleniu, mama nadal nie wierzyła w śmierć męża – a mojego ojca. Żyła złudną nadzieją, że otrzymane powiadomienie o Jego śmierci w KL Auschwitz to pomyłka. Nadzieje taką rozbudzali „życzliwi” znajomi, podpowiadający przykłady z historii osób, o których śmierci informowano rodzinę, mimo, że żyły i po jakimś czasie wracały.

Brutalna rzeczywistość okazała się nieubłagana – Jej mąż nie wracał. Zbolała psychicznie, nie zawarła drugiego związku małżeńskiego. Zabiegając o środki na skromne utrzymanie domu, ani przez moment nie zaniedbywała pomocy innym. Przede wszystkim skupiała się na właściwym wychowywaniu synów – wpajając w nich patriotyczne wartości, uczciwość, sumienność. Pomagała swoim rodzicom i siostrze Zofii, która wróciwszy z obozu, długo musiała się przyzwyczajać do „normalnego” życia.

Zmarła 22.08.1985 w Rybniku, spoczywa na miejscowym cmentarzu.

Nie rzucim ziemi skąd nasz ród …

Gdy w czerwcu 2002 r., ukazała się informacja prasowa o wydanej drukiem książce Działacze rybnickiego ZWZ/AK w obozach koncentracyjnych, otrzymałem informację z Turzy Śląskiej, o artykule w lokalnej gazecie „U nas” (nr 1/84 ze stycznia 2000 r.), w której ukazał się artykuł „Oni tworzyli historię ziemi wodzisławskiej”, dotyczący śląskiej rodziny z tradycjami powstańczymi. Temat ten zainteresował mnie z tej racji, gdyż zbierając materiały do moich opracowań, trafiałem na zbieżność zaangażowania patriotycznego ślązaków w walce o polskość co najmniej od powstań śląskich, plebiscyt, a potem kształtowanie psychiki młodszego pokolenia poprzez skauting, harcerstwo, i po ponownym zniewoleniu przez okupanta hitlerowskiego – jakże spontaniczne uczestniczenie w różnego rodzaju organizacjach konspiracyjnych: ŚZP, POP, PTOP, ZWZ-AK.

Owo „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród! Nie damy pogrześć mowy. Polski my naród, polski lud, Królewski szczep Piastowy…” dominowało i scalało rodaków niezależnie od podziału terytorialnego Ślązaków, Warszawiaków, Poznaniaków, Rzeszowiaków itd.

Gdy więc wsłuchuję się w problemy „Raśiowców” o autonomii Śląska, zastanawiam się nad stanem psychicznym czy małostkowością orędowników tego typu aspiracji, o zapędach i apetytach twórców takich to przekonań. Czy faktycznie chodzi o dobro ślązaków, czy też bez skrupułów i cynizmem, z zamiarem tworzenia samodzielnej struktury administracyjno-politycznej chodzi o stworzenie atrakcyjnych „stołków” i władzy dla „swoich” – a dobro reszty społeczeństwa tego regionu jest nieistotne.

Nie cofam się do czasów najazdów krzyżackich czy rozbiorów Polski, gdyż wystarczają przykłady z wydarzeń po pierwszej wojnie światowej na ziemi górnośląskiej. Trwała bowiem szczególnie ostra i bezwzględna walka niemieckiego – ze wszystkim, co polskie i patriotyczne. W różnych okresach życia Ślązaków, których biogramy opracowywałem, ich walka o polskość trwała „od chłopca do posyłek” i „meldunkowego” w okresie powstań śląskich, poprzez udział w pracy społecznej okresu międzywojennego. Później, Ślązak zakładał mundur żołnierza w kampanii wrześniowej 1939 r., a w okresie zniewolenia hitlerowskiego Ojczyzny, uczestniczył w ruchu konspiracyjnym – świadom zagrożeń i konsekwencji, że może to wymagać złożenia ofiary życia. Trafiałem i na takie wyznania urodzonych po okresie powstań śląskich, że jakże wartościowe są te wspomnienia i kształtowania osobowości szczególnie z okresu dziecięcego i młodzieńczego – uczucia wielkiej wdzięczności dla rodziców, którzy wytworzyli w rodzinnym środowisku atmosferę polskości i patriotyzmu a najlepszy przykład dawali matka i ojciec. To więc powodowało, że nawet nastoletni chłopcy stali się aktywnymi uczestnikami zrywu powstańczego.

Przytaczając fakty historyczne, traktat wersalski z 28.06.1919 r. (art. 88 tego dokumentu) o przynależności Górnego Śląska decydować miał plebiscyt – a więc głosowanie miejscowej ludności, która miała określić czy pozostać w zaborze Niemieckim, czy też należeć do Polski. Przedwojenne spisy ludności wykazywały na obszarze Górnego Śląska większość polską, ale była poważna obawa, że Niemcy mający na Górnym Śląsku przewagę ekonomiczną i poparcie Kościoła katolickiego, dysponujący aparatem administracyjnym, policją – zwyciężą w plebiscycie. Postanowiono zatem zastosować na Górnym Śląsku rozwiązanie z wielkopolski, by nie dopuścić do głosowania i drogą powstania zbrojnego zapewnić objęcie spornego obszaru przez Polskę. Wybuch I powstania miał miejsce 17.08.1919 r. i trwało ono do 24.08. 1919 r. – lecz zakończyło się niepowodzeniem. W wyniku tak niepomyślnych rozwiązań dla ślązaków, powodowało to wybuch w nocy z 19 na 20.08.1920 r. II-go powstania śląskiego – trwającego około tygodnia, i dającego taki to skutek, że podtrzymano decyzję o plebiscycie i usunięto z Górnego Śląska niemiecką policję, zastępując ją przez oddziały mieszane, polsko-niemieckie (tzw. policję parytetową Apo).

Oczekiwany plebiscyt odbył się wreszcie 20.03.1921 r., w wyniku którego za Polską opowiedziało się 479 tys. głosujących, zaś za Niemcami 708 tys. Wynik taki spowodowała skuteczna propaganda niemiecka, nacisk ekonomiczny, a także zastraszenie ludności. Nadto, do udziału w plebiscycie dopuszczono osoby, które na Górnym Śląsku się urodziły lecz tam już nie mieszkały (mieszkały w Niemczech) i głosowały za Niemcami. Tak więc nadzorująca owe rozstrzygnięcia polityczne Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa uznała, że Polsce należą się tylko dwa powiaty na obszarze plebiscytowym, a reszta Niemcom. Powodowało to oczywiście dalsze niezadowolenie Polaków i konieczność pozytywniejszych rozstrzygnięć, wobec czego 3.05.1921 r. wybucha III powstanie śląskie pod dowództwem Wojciecha Korfantego. Udało się zająć obszar plebiscytowy aż po Odrę, lecz 21.05.1921 r. Niemcy przystąpili do kontrataku, zdobywając w największej bitwie w trakcie tego powstania Górę Świętej Anny.

Zawieszenie broni podpisano dopiero 5.07.1921 r. Pod wpływem tego III-go powstania śląskiego, Rada Ligi Narodów zmieniła na korzyść Polski poprzednią decyzję o podziale terenu i w obszarze Polski znalazły się takie miasta jak: Katowice, Królewska Huta (obecnie Chorzów), Pszczyna, Rybnik, Siemianowice itd. Po stronie niemieckiej znalazły się: Bytom, Zabrze, Racibórz, Opole. Wprawdzie większość obszaru plebiscytowego przypadła Niemcom, lecz Polska otrzymała teren bardziej uprzemysłowiony, gdzie znajdowała się większość kopalń i hut. Wracając do artykułu w gazecie „U nas” zamieszczone są tam wspomnienia o aktywnej powstańczo rodzinie Kuczatych z Rogowów k/Wodzisławia Śl. Odsyłając czytelnika do treści tego artykułu, skupiam się bardzo skrótowo na sylwetkach i biogramach wymienionych tam osób. Karol Kuczaty ur. 13.07.1876 r. w Szulerzowicach, do lat międzywojennych zamieszkały w Rogowach, założyciel i komendant POW Górnego Śląska na terenie gmin nadodrzańskich od Rogów po Lubomię, organizator i dowódca oddziału powstańczego na terenie Rogów w III powstaniu śląskim. Po odzyskaniu niepodległości został w 1922 r. przewodniczącym Rady Gminnej w Rogowach. Od 1929 r. zamieszkał w Rybniku, lecz w czasie okupacji, zagrożony aresztowaniem, ukrywał się. Wraz z Karolem Kuczatym oraz wielu jego sąsiadami, w walkach powstańczych brali udział jego synowie Władysław i Damian oraz młodociani wówczas Stefan i Bolesław. Stefan ur. w 1911 r. w Lubomi k/Wodzisławia Śl. W latach międzywojennych działał w kołach młodzieży powstańczej. Brał udział w kampanii wrześniowej 1939 r. w stopniu plutonowego. Ranny i wzięty do niewoli niemieckiej pod Biłgorajem, z której udało mu się zbiec. Po powrocie do Rybniku, zaangażował się w działalność ruchu w ZWZ/AK. Aresztowany 13.02.1943 r. i przesłany do KL Auschwitz. Następnie, przekazany do KL Buchenwald i dalej do podobozu Mittelbau-Dora. Przeżył w obozie do jego wyzwolenia w dniu 11.04.1945 r. Bolesław ur. 28.10.1913 r. w Lubomi. Z zawodu fryzjer. Aresztowany przez Niemców l.05.1940 r. i po kilku dniach zwolniony. Zaangażowany w działalność ZWZ, ponownie aresztowany w 1943 r. i osadzony w KL Mauthausen Gusen. Zginał w lipcu 1943 r. w czasie transportu do krematorium w KL Mauthausen (zatruty spalinami w specjalnie do tego celu przystosowanym samochodzie). Stanisław ur. 17.08.1916 r. w Rogowach. W 1936 r. ukończył dwuletnią szkołę handlową w Rybniku. Uczestniczył w kampanii wrześniowej 1939 r. Ranny w rejonie Krosna i wzięty do niewoli niemieckiej, zbiegł i wrócił do Rybnika. W kwietniu 1940 r. został aresztowany i wywieziony do KL Dachau, gdzie 5.05.1945 r. został wyzwolony przez wojska amerykańskie. Na takie to wielopokoleniowe rodziny z rodowodami Zawieszenie broni podpisano dopiero 5.07.1921 r. Pod wpływem tego III-go powstania śląskiego, Rada Ligi Narodów zmieniła na korzyść Polski poprzednią decyzję o podziale terenu i w obszarze Polski znalazły się takie miasta jak: Katowice, Królewska Huta (obecnie Chorzów), Pszczyna, Rybnik, Siemianowice itd. Po stronie niemieckiej znalazły się: Bytom, Zabrze, Racibórz, Opole. Wprawdzie większość obszaru plebiscytowego przypadła Niemcom, lecz Polska otrzymała teren bardziej uprzemysłowiony, gdzie znajdowała się większość kopalń i hut. Wracając do artykułu w gazecie „U nas” zamieszczone są tam wspomnienia o aktywnej powstańczo rodzinie Kuczatych z Rogowów k/Wodzisławia Śl. Odsyłając czytelnika do treści tego artykułu, skupiam się bardzo skrótowo na sylwetkach i biogramach wymienionych tam osób. Karol Kuczaty ur. 13.07.1876 r. w Szulerzowicach, do lat międzywojennych zamieszkały w Rogowach, założyciel i komendant POW Górnego Śląska na terenie gmin nadodrzańskich od Rogów po Lubomię, organizator i dowódca oddziału powstańczego na terenie Rogów w III powstaniu śląskim. Po odzyskaniu niepodległości został w 1922 r. przewodniczącym Rady Gminnej w Rogowach. Od 1929 r. zamieszkał w Rybniku, lecz w czasie okupacji, zagrożony aresztowaniem, ukrywał się. Wraz z Karolem Kuczatym oraz wielu jego sąsiadami, w walkach powstańczych brali udział jego synowie Władysław i Damian oraz młodociani wówczas Stefan i Bolesław. Stefan ur. w 1911 r. w Lubomi k/Wodzisławia Śl. W latach międzywojennych działał w kołach młodzieży powstańczej. Brał udział w kampanii wrześniowej 1939 r. w stopniu plutonowego. Ranny i patriotyzmu jakże mocno wpisujące się w walkę o wolność Ojczyzny trafiałem w swoich opracowaniach bardzo często. Odsyłam czytelnika do moich Martyrologium, gdyż ze względu na ograniczoność przykładów jakie mogę przytoczyć w niniejszym artykule, mogę podać zaledwie kilka przykładów. Wielodzietna (ośmioro dzieci) rodzina Tkoczów: Jan Tkocz (ojciec) ur. 1886 r. w Chwałowicach, pracownik kopalni „Chwałowice”, członek POW Górnego Śląska, uczestniczył w powstaniach śląskich. W okresie okupacji hitlerowskiej działał w ruchu oporu w POP, ZWZ/AK. Aresztowany 13.07.1944 r., wysłany do Gross-Rosen, następnie do KL Mauthausen gdzie zginął 28.02.1945 r. Maria Tkocz (matka) ur. w 1888 r. w Jankowicach Rybnickich z d. Zniszczoł, żona Jana Tkocza, przed wojną zrzeszona w organizacji Matka Polka, Towarzystwo Przyjaciół Harcerzy. Pomagała materialnie żonom uwięzionych i podtrzymywała je na duchu. Współuczestniczyła w ruchu oporu ZWZ/AK. Aresztowana 13.07.1944 r., wywieziona do KL Ravensbrück, gdzie zmarła 3.02.1945 r. Alojzy Tkocz pseud. „Gruszka”, ur. 12.08.1910 r., pracownik kopalni „Chwałowice”. Należał do ZHP, brał udział w kampanii wrześniowej 1939 r. Podczas okupacji działał w Szarych Szeregach, POW, ZWZ/AK. Aresztowany 25.06.1943 r., zwolniony, i ponownie aresztowany 13.07.1944 r. Przewieziony do KL Mauthausen-Gusen, gdzie zginął 23.04.1945 r. Alfred Tkocz ur. 1914 r. Należał do ZHP, brał udział w kampanii wrześniowej w 1939 r. Od początku okupacji współorganizator Szarych Szeregów, działacz POP, ZWZ/AK. W stopniu kapitana pełnił funkcję zastępcy dowódcy kompanii AK w rejonie rybnickim. Aresztowany 9.02.1944 r., więziony w KL Auschwitz i tam zginął na krótko przed wyzwoleniem obozu. Ryszard Tkocz ur. 1916 r., należał do ZHP, ochotniczo wstąpił do Wojska Polskiego, w 1939 r. brał udział w kampanii wrześniowej (sierżant). Od początku okupacji działał aktywnie w Szarych Szeregach, POP, ZWZ/AK. W działalności konspiracyjnej współredagował (z pozostałym rodzeństwem) podziemne pismo „Zryw”. Dowódca plutonu AK w Chwałowicach. Aresztowany przez gestapo w lipcu 1944 r. i w tymże roku powieszony w publicznej egzekucji w Tychach. Klara Tkocz pseud. „Paula”, ur. 1918 r. Należała do Drużyny Harcerek, od początku okupacji razem z braćmi i siostrą Jadwigą działała w Szarych Szeregach, POP, ZWZ/AK. Aresztowana w lipcu 1944 r., osadzona została w KL Auschwitz. Wywieziona do KL Ravensbrück. Doczekała się wyzwolenia w 1945 r. przez wojska alianckie. Jadwiga Tkocz ur. 1922 r. Należała do ZHP, od początku okupacji razem z braćmi i siostrą Klarą działała w Szarych Szeregach, POP, ZWZ/AK. Aresztowana 13.07.1944 r., i została do KL Ravensbrück, gdzie zginęła w dniu 13.01.1945 r. Anna Stefek żona Alfreda Tkocza, ur. w 1919 r., harcerka – uczestniczka pogotowia harcerek w 1939 r. Od początku okupacji członkini Szarych Szeregów, POP i ZWZ. Była łączniczka, kolporterka i współredaktorka pisma konspiracyjnego „Zryw”. Aresztowana 10.04.1941 r. i więziona w Cieszynie, a następnie w KL Auschwitz, gdzie zginęła 25.10.1943 r. Z tej rodziny uniknęli aresztowania: Kazimierz Tkocz ur. w 1925 r., należał do ZHP, od początku okupacji hitlerowskiej działał w Szarych Szeregach, ZWZ/AK. Po aresztowaniu rodziców, ukrywał się w różnych miejscach aż do zakończenia wojny. Łucja Tkocz ur. w 1926 r., należała do żeńskiej Drużyny Harcerskiej. W czasie okupacji pracowała u rolnika w Żorach, co uratowało ją przed aresztowaniem w 1944 r. – brała jednak czynny udział w ruchu oporu. Po wojnie przez jakiś czas pracowała w sklepie i równocześnie brała czynny udział w odradzaniu się harcerstwa w Chwałowicach. Józef Tkocz ur. w 1929 r. Przed wojną członek ZHP. W czasie okupacji pracował w firmie budowlanej, równocześnie czynnie zaangażowany w działalność konspiracyjną – łącznik pomiędzy poszczególnymi członkami ruchu oporu. Członek Szarych Szeregów, ZWZ/AK.

Kolejna wielodzietna rodzina, to rodzina Kożdoniów, i jak w poprzednich wywodach, tak i tym razem – powtarzają się losy wszystkich członków tej rodziny, zaangażowane w walkę z hitlerowcami! Kożdoń Paweł (ojciec) ur. w 1890 r. w Karwinie, potem górnik kop. „Chwałowice”, był wiceprzewodniczącym rady zakładowej kopalni. Działacz społeczny. Współzałożyciel i członek Towarzystwa Śpiewaczego „Seraf” w Rybniku. Organizator „Sokoła” w Chwałowicach oraz Towarzystwa Czytelni Ludowych. Członek POW Górnego Śląska. Uczestnik trzech powstań śląskich, działacz plebiscytowy. Przed II wojną był zastępcą naczelnika gminy w Chwałowicach. W okresie okupacji hitlerowskiej aresztowany 10.09.1939 r. i przewieziony do KL Ravensbrück, gdzie zginął 12.06.1942 r. Franciszka Kożdoń z domu Kempna (matka) ur. w 1891 r. w Pielgrzymowicach, działaczka harcerska i Towarzystwa Polek. Od początku okupacji, członkini Polskiej Organizacji Powstańczej. Aresztowana przez gestapo 25.06.1943 r., więziona w KL Auschwitz, a następnie przetransportowana do KL Ravensbrück, gdzie zginęła 29.01.1944 r. Franciszek Kożdoń ur. w 1915 r. w Chwałowicach, harcerz, brał w kampanii wrześniowej 1939 r. Od początku okupacji działał w ruchu oporu w Szarych Szeregach, w ZWZ/AK. Aresztowany 25.06.1943 r., więziony w (Ersatzpolizeigefängnis) w Mysłowicach, następnie w KL Auschwitz i KL Buchenwald. W maju 1945 r. doczekał się wyzwolenia przez wojska amerykańskie. Józef Kożdoń ur. w 1917 r. w Chwałowicach, harcerz, wstąpił ochotniczo do wojska polskiego, brał udział w kampanii wrześniowej 1939 r. Od początku okupacji działał w ruchu oporu – w Szarych Szeregach, ZWZ/AK. Aresztowany 1.05.1940 r. Więziony w obozie KL Mauthausen-Gusen. Przeżył pobyt w obozie. Janina Kożdoń ur. w 1919 r. w Chwałowicach. Harcerka. Ukończyła gimnazjum Sióstr Urszulanek w Rybniku. Od początku okupacji hitlerowskiej działała w ruchu oporu w Szarych Szeregach. Aresztowana 25.06.l943 r., i więziona w Mysłowicach, następnie w KL Auschwitz-Birkenau. Przeszła w styczniu 1945 r. marsz ewakuacyjny – „marsz śmierci” z Oświęcimia do Wodzisławia Śl., a stamtąd przewieziona do KL Ravensbrück, a tam wyzwolona przez wojska amerykańskie. Tadeusz Kożdoń ur. w 1920 r. w Chwałowicach, harcerz. Brał udział w kampanii wrześniowej 1939 r. Od początku okupacji hitlerowskiej komendant tajnego szczepu ZHP, członek Szarych Szeregów (uniknął aresztowania). Władysław Kożdoń ur. w 1922 r. w Chwałowicach, harcerz. Od początku okupacji hitlerowskiej członek Szarych Szeregów i tajnej drużyny harcerskiej. Aresztowany 10.09.1939 r. i wywieziony do KL Buchenwald, skąd w maju 1945 został wyzwolony przez wojska amerykańskie. Paweł Kożdoń, (syn) ur. w 1924 r. w Chwałowicach, harcerz. Od początku okupacji hitlerowskiej działał w ruchu oporu ZWZ/AK oraz w Szarych Szeregach. Aresztowany 25.06.1943 r. i przesłany do KL Auschwitz, skąd udało mu się zbiec i niemal natychmiast przystąpił do partyzantów. Zginął w czasie akcji partyzanckiej 12.12.1944 r., w Chwałowicach. Jan Kożdoń ur. w 1927 r. w Chwałowicach, harcerz. Od początku okupacji hitlerowskiej członek Szarych Szeregów. Aresztowany przez gestapo 25.06.1943 r., więziony w Mysłowicach, a następnie w KL Auschwitz i KL Buchenwald – przeżył pobyt w obozie. Jerzy Kożdoń ur. w 1934 r., w Rybniku. Aresztowany 25.06.1943 r. przez hitlerowców wraz z członkami rodziny, lecz przekazany do dyspozycji miejscowej policji i zwolniony do domu – ukrywał się u krewnych do końca wojny.

Wreszcie, równie znana rodzina Pukowców! Pukowiec Józef (ojciec) ur. w Bziu k/Jastrzębia Zdroju pow. rybnicki, mieszkaniec Chwałowic k/Rybnika. W 1910 r. Był działaczem Polskich Związków Zawodowych. Członek POW Górnego Śląska, były powstaniec – brał udział w trzecim powstaniu śląskim. W okresie okupacji hitlerowskiej aresztowany, ale staraniem rodziny zwolniony z więzienia. Józef Pukowiec (syn) pseud. „Chmura”, „Pukoc”, ur. 14.09.1904 r. w Świętochłowicach. Zamieszkały w Chwałowicach k/Rybnika. W okresie 1921-1925 r. uczeń seminarium nauczycielskiego w Wągrowcu i Pszczynie, a następnie w 1925 r. podjął pracę w Baranowicach, od 1926 r. pracował w Chwałowicach. W tej też miejscowości rozpoczyna się jego kontakt z harcerstwem, uzyskał stopień instruktorski harcmistrza. W latach 1927-1929 i 1930-1935 pełnił funkcję komendanta Hufca ZHP w Rybniku. Od 1930 r. pracował w szkole w Załężu-Katowice, a następnie studiował w Instytucie Pedagogicznym w Katowicach. W okresie 26.08. – 3.09.1939 był komendantem Śląskiej Chorągwi Harcerzy, natomiast od początku okupacji hitlerowskiej do 18.08.1940 r. pełnił funkcję komendanta Tajnej Śląskiej Chorągwi Harcerzy. Zorganizował konspiracyjną sieć harcerską, był główny redaktorem tajnych wydawnictw „Świt” i „Zryw”, żołnierz organizacji konspiracyjnej ZWZ. Aresztowany przez gestapo 18.12.1940 r. wraz z kilkunastoma harcerzami i dowództwem Śląskiego Okręgu Sił Zbrojnych Polski. Przetransportowany do KL Auschwitz, sądzony w lipcu 1942 r. w Bytomiu, gdzie skazano go na śmierć „za przygotowywanie zdrady stanu”. Wyrok kary śmierci wykonano 18.08.1942 r. w Katowicach – został ścięty na gilotynie. Alojzy Pukowiec ur. w 1915 r. w Chwałowicach k/Rybnika, mieszkaniec tej miejscowości, harcerz. Brał udział w kampanii wrześniowej 1939 r. (porucznik). Zbiegł z niewoli niemieckiej i działał w ruchu oporu na terenie Generalnej Guberni. Z ramienia ZWZ/AK, pełnił funkcję łącznika między Górnym Śląskiem i Warszawą. Przedostawał się też jako kurier na Węgry, a stamtąd do Anglii do przedstawicieli rządu emigracyjnego. Aresztowany 11.08.1943 r. w Warszawie, więziony był w KL Neuengamme i innych obozach hitlerowskich. Zginął w maju 1945 r. prawdopodobnie w zatoce Lubeckiej gdy więźniów ewakuowano drogą morską i statki te zostały zatopione wraz z więźniami. Bronisław Pukowiec ur. w 1913 r. w Chwałowicach k/Rybnika, harcerz. Ukończył rybnickie gimnazjum z maturą w 1932 r. Przez dwa lata był pracownikiem kopalni „Chwałowice” w Chwałowicach. Następnie rozpoczął studia na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Studia ukończył w 1937 r. otrzymując dyplom magistra filozofii. Przez krótki okres pracował jako asystent w Akademii Umiejętności. Brał udział w kampanii wrześniowej 1939 r. i dostał się do niemieckiej niewoli, z której udało mu się zbiec. Po powrocie w rodzinne strony, podjął pracę w Urzędzie Pośrednictwa Pracy, a pod koniec 1940 r. otrzymał zatrudnienie na poczcie w Sosnowcu, angażując się równocześnie do pracy konspiracyjnej – pełnił funkcję komendanta ZWZ w Mysłowicach. Zdradzony przez jednego z członków organizacji, aresztowany 15.09.1942 r. i więziony w Mysłowicach. Następnie, 25.01.1943 r. wywieziony do KL Auschwitz, gdzie tego samego dnia, został rozstrzelany. Stanisław Pukowiec ur. w 1910 r. w Chwałowicach k/Rybnika. W latach międzywojennych był pracownikiem Urzędu Miejskiego w Rybniku. Aresztowany we wrześniu 1939 r. i więziony w więzieniu w Gerlic, w KL Mauthausen, w KL Buchenwald. Mimo ciężkich warunków jakie panowały w obozach, w których przebywał, przeżył i doczekał się wyzwolenia.

Pozwolę sobie przy okazji mocniej wyeksponować postać Józefa Pukowca – ze względu na okazany przez Niego stosunek do najszczerzej pojmowanego patriotyzmu oraz walkę o wyzwolenie Ojczyzny, co właśnie w tak szczególny sposób zauważone było przez wielu moich rozmówców, którzy mieli to wielkie szczęście osobistej znajomości z tą osobą.

Jedną z takich osób był sp. Józef Drożdż z Bielska-Białej, który z Józefem Pukowcem zetknął się w sierpniu 1937 r. w Suminie k/Raciborza. W Suminie, przy granicy niemieckiej, odbywał się kurs podharcmistrzowski, gdzie spotkali się obaj wymienieni druhowie (później ich drogi schodziły się kilkakrotnie – także niestety w KL Auschwitz). Już wówczas wielu młodych patriotów z rodowodami harcerskimi, zatroskanych było o losy Polski wobec coraz liczniejszych i ostrzejszych napastliwości Niemców hitlerowskich. Władze harcerskie Śląskiej Komendy Chorągwi Harcerzy w Katowicach zdawały sobie sprawę z niebezpieczeństwa grożącego Polsce ze strony niemieckiej, czego dowodem może być fakt, że już na wyżej wymienionym kursie harcmistrz Józef Pukowiec zalecał harcerzom naukę języka niemieckiego, by z wyprzedzeniem wsłuchiwać się w zamiary Niemców osiadłych od lat na śląskiej ziemi. Wykorzystuję też duży fragment z opracowania Szczepana Balickiego, przedstawiającego poruszony powyżej problem w ten oto sposób: „Tradycje harcerstwa rybnickiego sięgają czasów plebiscytowych, kiedy grupa harcerzy brała udział w akcji propagandowej i ochronie polskich placówek, a następnie uczestniczyła w III Powstaniu Śląskim, odznaczając się chwalebnie w odbiciu z rąk niemieckich Huty „Silesia” na Paruszowcu. Drużyna harcerska znalazła się też na Rynku w Rybniku podczas powitania oddziałów Wojska Polskiego w lipcu 1922 r. Utworzony w roku 1923 Hufiec Rybnik stał się prawdziwą kuźnią autentycznego patriotyzmu i dobrze przygotował brać harcerską do tej ogniowej próby, jaką stał się okres II wojny światowej. Podziemna praca harcerska rozpoczęła się już w październiku 1939 r., a młodzież i instruktorzy Hufca odegrali czołową rolę w działalności konspiracyjnej i walce zbrojnej z okupantem na terenie ziemi Rybnickiej, płacąc za to licznymi ofiarami. Toteż, gdy u schyłku lat sześćdziesiątych należało wybrać Hufcowi patrona, z długiego pocztu poległych harcerzy na czoło wysunęła się zdecydowanie postać harcmistrza Józefa Pukowca – człowieka umiejącego zarówno w pracy pokojowej, jak i walce z niemieckim najeźdźcą godnie realizować ideały Prawa Harcerskiego, wiernego Ojczyźnie aż do męczeńskiej śmierci.”.

Patriotyczna atmosfera domu rodzinnego Pukowców, wywarła niezatarte piętno na chłopcu, upośledzonym przez garb, lecz obdarzonego ogromną siłą woli i otwartym – chłonnym na wiedzę umysłem. Zaangażowanie Józefa i jego braci w kolportaż polskich wydawnictw, bardzo niekorzystnie wpływało na stosunki wobec niego w niemieckiej szkole, skutkiem czego rodzina Pukowców przeniosła się ze Świętochłowic do Chwałowic koło Rybnika. Po ukończeniu szkoły Józef Pukowiec podjął się roli gońca w Komitecie Plebiscytowym, uczestnicząc w ten sposób w powstaniach śląskich, a po wyzwoleniu Śląska rozpoczął naukę w seminarium nauczycielskim, kończąc je w 1925 r. W tymże roku pojechał na kurs zastępowych do Mszany i kurs ten ukończył uroczystym złożeniem Przyrzeczenia Harcerskiego. Po roku pobytu w Baranowicach przeniósł się do Chwałowic, pracując jako nauczyciel i prowadząc równocześnie tamtejszą drużynę ZHP. W roku 1927 Józef Pukowiec objął funkcję komendanta Hufca Rybnik i pełnił tę funkcję do 1929 r. a po krótkiej przerwie kolejny raz od 1935 do 1938 r. W roku 1939 został komendantem Chorągwi Związku Harcerstwa Polskiego w Katowicach. W sierpniu 1939 r. utworzył Harcerską Służbę Pomocniczą, zabezpieczył archiwum Komendy, a po wybuchu wojny organizował działalność obronną drużyn harcerskich, przekształconych w Harcerskie Pogotowie Służby Wartowniczej. W październiku tegoż roku założona została przez Józefa Pukowca konspiracyjna komórka harcerska „Birkuty” na terenie Katowic. W następnych miesiącach opracowany został pod jego kierownictwem plan konspiracyjnie działającego harcerstwa na Śląsku. Sam od tego czasu przyjął pseudonimy: „Chmura” i „Pukoc”. Redagował pisma konspiracyjne „Zryw” i „Świt”. Kierując pracą podziemnej Chorągwi Śląskiej, Pukowiec wszedł do sztabu okręgowego organizacji Siły Zbrojne Polski (SZP), a następnie Związek Walki Zbrojnej. Został jednak aresztowany przez gestapo 18.12.1940 r. i przekazany do KL Auschwitz.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, otrzymałem pamiętnik osoby bardzo zaangażowanej w ruchu oporu z Rybnika – wspomnienia Franciszka Żymełki, założyciela – twórcy na ziemi rybnickiej konspiracyjnej organizacji, noszącej następnie nazwę Siła Zbrojna Polski, byłego więźnia KL Auschwitz, który tak oto przedstawia spotkanie obozie z Józefem Pukowcem: […] Tam w rogu sali kuli się na swoim łożu boleści Pukowiec – przeżywa dramatyczne chwile swego życia. Pukowiec nie jest wprawdzie chory, ale patriotyczne serca i przyjacielskie ręce tu na rewirze go zadekowały. Już wie, że dni jego życia są policzone. Wie, że w każdej chwili może zostać wywołany na sąd doraźny tysiącletniej Rzeszy, z którego nie wraca się nawet do Auschwitz. Podchodzą do niego i pytam czy potrzebuje pomocy. Patrzy na mnie swoimi wymownymi i smutnymi w tej chwili oczyma i powiada: „Kolego, jesteście z rybnickiego. Ja też. Kiedy wrócicie, a wierzę ba jestem pewien, że wrócicie proszę pozdrówcie moich znajomych i ziemię rybnicką od człowieka, który dla tej ziemi i Polski żył”. Mówicie kolego tak jakbyście jutro mieli być ścięci – powiedziałem. „- Bo też tak będzie” – odpowiedział. „- Myślicie w czarnych barwach o przyszłości” – ja na to. „- Kolego wiem o sobie więcej niż wy. To samo wiedzą niestety Niemcy. Przez zdrajców idę na śmierć. Moje dni są policzone. Byłem harcerzem, ukochałem swoja ojczyznę Polskę, którą niestety nie wszyscy uważali za skarb największy, za źródło natchnienia i życia. Giniemy na skutek niefrasobliwości, sobkostwa, politycznej bezmyślności naszych przywódców. Im zdawało się pewnie, że Polska jest dalej krajem, z którego można czerpać zyski i korzyści bez jakiejkolwiek szkody dla Ojczyzny. A przecież Polska była Ojczyzną przynajmniej dla naszego pokolenia”. Patrzyłem na niego, na jego pokrytą rozpaczą twarz, na oczy zasnute mgłą żalu, boleści i nie znalazłem słów pocieszenia. Czy są jednak słowa zdolne dać pocieszenie, nadzieję pokrzepienie człowiekowi, który wie, że jutro już żył nie będzie? Takich słów nie uczono nas w szkole, chociaż uczono jak Ojczyznę kochać i jak poświęcać dla niej wszystko, nawet życie. Spojrzałem jeszcze raz na smutną twarz Pukowca i pomyślałem, że mimo tego smutku potrafi opanować wewnętrzne wzburzenie i zapanować nad nerwami w takiej chwili. Zastanawiałem się czy ja byłbym zdolny do takiego zachowania w chwili najwyższej próby. Nie potrafiłem na takie pytanie odpowiedzieć. A on rozważał w cichości ducha przeżyte dni i czekający go los, którego się domyślał i przeczuwał, ale któremu nie mógł zapobiec. Zabrany wiosną 1941 roku do katowickiego więzienia został przez Standgericht, czyli sąd doraźny, skazany na śmierć i ścięty toporem w 1942 roku. Nikt nie usłyszał jego słów „Niech żyje Polska”, które tak często padały w tym miejscu straceń w owym czasie, a które wypowiedział. Jestem o tym przekonany.[…]

W połowie stycznia 1941 r. przewieziono Józefa Pukowca do więzienia katowickiego i poddano nieludzkim torturom. Nie zdradził jednak żadnego nazwiska ani schematu organizacyjnego. Jego zachowanie w rękach oprawców było wyrazem postawy wyniesionej z rodzinnego domu i zachowanej do końca. Oto Jego list, napisany w przeddzień egzekucji:

„Kattowitz, 13.8.42 r. Moi Najdrożsi! List Wasz otrzymałem wczoraj. Serdecznie Wam wszystkim za życzenia dziękuję i pozdrawiam Was wszystkich po raz ostatni, życząc Wam wszystkiego dobrego, pogodzenia się z wolą Bożą. Schodzę pogodzony z Bogiem, spokojny, bez wyrzutów sumienia, bez poczucia wyrządzenia komukolwiek krzywdy, z myślą o Was Kochani Rodzice, o Was Bracia i Siostry. Jeśli Was któregokolwiek uraziłem przepraszam i myślę, że mnie także wszystko wybaczycie. Schodzę w przekonaniu, że wykonałem także obowiązki syna i brata ile to leżało w moich siłach. Kiedy list ten otrzymacie, mnie już nie będzie ale pozostanę z Wami. Proszę Was o modlitwę za biedną i grzeszną duszę moją. Testamentu pisał nie będę, bo wszystko co posiadałem, to gorące uczucia miłości dla Was, Braci oraz siostry a o nich wątpić nie będziecie. Marię pożegnajcie również. Luśkę jej córeczki, Waleskę i jej dzieci, Martę i dzieci, Annę, Szwagrów i wszystkich oraz ich dzieci. Rzeczy, które tu są możecie odebrać pod wskazanym adresem: 1) Zegarek, 2) parę butów, 3) ubranie szare, 4) płaszcz zimowy, 5) 4 koszule, 6) 3 gaci, 7) parę kapci, 8) 3 pary skarpetek, 9) 3 chusteczki do nosa, 10) 26,08 DM, 11) zeszyty i książki do nauki stenografii, 12) kapelusz szary, 13) kołnierz i krawat, 14) różaniec, 15) listy. Ostatni raz Was pozdrawiam, wytrwajcie w bojaźni Bożej, w myśli o ponownym połączeniu się w zaświatach na łonie Boga, w myśli o lepszym jutrze. Zostańcie nieugięci, niezłomni tym silnym ciosem do ponownego połączenia się. Prochy moje sprowadźcie i pochowajcie albo w Pszczynie lub w Ćwiklicach, jako pomnik wystarczy korona cierniowa. Ostatnie pozdrowienia śle Wasz syn i brat Józef.”

Treść listu, poruszająca nawet najbardziej zatwardziałe serca, wskazuje na hart ducha osobowości niezwykle zorganizowanej, wysoce religijnej, wiernej do końca swoim ideałom. Nawet po latach byli współwięźniowie z KL Auschwitz – z bloku 14, wspominają wieczór wigilijny ze śpiewaniem kolęd, zorganizowany przez Józefa Pukowca. Gdy jednak zapadł w Bytomiu wyrok w jego sprawie – kara śmierci, w dniu 14.08.1942 r., ścięcie gilotyną przerwało życie człowieka tak oddanego Bogu i Ojczyźnie.

Przy głównej ulicy w Chwałowicach, ustawiony jest pomnik poświecony pamięci mieszkańców, którzy polegli w walce o polskość z okupantem hitlerowskim. Wśród nazwisk wyrytych na pomniku, niemal połowa należy do rodzin: Kożdoniów, Tkoczów, Pukowców – rodzin szczególnie okaleczonych w walce z najeźdźcą. Zapoznawszy się z dostępnymi publikacjami na temat wydarzeń okupacyjnych mających miejsce w Chwałowicach, dotarłem wreszcie do świadków tych wydarzeń. Każda z tych rodzin brała czynny udział w walkę z hitlerowcami, ale nie spotkałem się nigdzie ze stwierdzeniem, że walczyli o autonomię Śląska – WALCZYLI O WYZWOLENIE OJCZYZNY – POLSKI!.