UMĘCZONA ZIEMIA ŻYWCA I OKOLIC …

… Czy słyszysz wiatr ocierający się o sosny w groniach i lamentujący nad zamordowanymi synami tej ziemi, czy dostrzegasz łzy ICH bliskich – zmieszane z warto płynącą wodą w górskich strumykach?

Myślą przewodnią do wydanych już publikacji, była stale aktualna wypowiedź mojego wspaniałego nauczyciela – Innocentego Libury: „Gdy ostatni już z nich odchodzą od nas, niech te kartki przekażą nowym pokoleniom pamięć o nich i o wartościach duchowych, które wypracowali, równie cennych jak materialne skarby tej ziemi”

Martyrologium Żywiecczyzny przytłaczała ilością wykonanych zbiorowych egzekucji na ludności tego regionu. W wyjątkowy sposób rozdziera serce świadomość o stosowanych przez okupanta metodach terroru – by poskromić twardą góralską naturę. Jakże trafne są słowa wypisane na tablicy z pomnika w Żabnicy: PRZECHODNIU SKŁOŃ GŁOWĘ PRZED MAJESTATEM ICH BOHATERSKIEJ ŚMIERCI.

Pochylając się nad przeżyciami tych ludzi, z jednakową empatią i skrupulatnością, na miarę materiałów jakie udaje mi się zebrać, odtwarzam tragiczne losy pojedynczych osób. W mojej wyobraźni materializują się obrazy ludzi, którzy mieli określone plany, marzenia, perspektywy na dalsze życie. Traktuję ich jak najbliższych, gdyż owi męczennicy obozów koncentracyjnych, więzień hitlerowskich, polenlagrów, obozów jenieckich, poprzez cierpienie na jakie zostali skazani, zasługują na najwyższą serdeczność i szacunek.

Wielu bohaterów moich biogramów, zmuszonych było kończyć swoje wykształcenie na stopniu najniższym – czasem na kilku zaledwie klasach w szkole powszechnej, czy to z przyczyn materialnych czy losowych. Niezależnie jednak od stopnia edukacji, niemal każdy z nich posiadał patriotyzm zaszczepiony przez rodziców, a najlepszą próbą realizacji wpojonych zasad moralnych była walka o wolność zniewolonej Ojczyzny. Niezależnie od wieku, od stanu sprawności fizycznej stawali w Jej obronie, zdecydowani na złożenie ofiary życia, gdy zajdzie taka potrzeba i … niestety, wielu z nich życie to oddało…

Jest jednak owo „niestety”, że ludzie, którzy bestialsko byli uśmiercani za walkę o lepsze jutro dla swoich bliskich, dla Ojczyzny, z takim trudem odnajdują cześć i pamięć w dzisiejszych czasach, a dzieje się to przy akceptacji władz wyższych jak i szczebla lokalnego. Przy akompaniamencie wyświechtanych formułek i deklaracji pamięci „o tamtych którzy zginęli”, wtłacza się tysiące ofiar we wspólny, bezimienny grób, a znamiona pamięci załatwiają wówczas proste i szablonowo wyryte słowa na okolicznościowej tablicy „POLEGŁYM ZA WOLNOŚĆ OJCZYZNY” lub „POLEGLI W WALCE Z HITLEROWSKIM NAJEŹDŹCĄ” – bez imion i nazwisk!

Powtarzam nieustannie – poświęcili się, by walczyć o wyzwolenie kraju spod hitlerowskiej okupacji i terroru. Za ten patriotyczny odruch, osadzeni zostali w obozach koncentracyjnych, doznali cierpień, by i tak w końcu zginąć w różnych okolicznościach z rąk hitlerowskich oprawców. Nie mają mogił. Ich prochy rozrzucono na trenerach przyległych do obozu KL Auschwitz. Część spłynęła nieco dalej – niesiona nurtem rzeki Soły, gdyż do rzeki tej wsypywano również część popiołów z krematorium. I tak przyobozowa ziemia i rzeka stała się miejscem Ich wiecznego spoczynku. Czy Oni nadal mają pozostać bezimienni???

W wykonanych biogramach w Martyrologium Żywiecczyzny, obok wielu dat, znajdują się informacje o miejscu urodzenia, zamieszkania czy zamordowania danego więźnia, jednak ze względu na specyficzny charakter egzekucji publicznych które miały miejsce na Żywiecczyźnie – przedstawiłem to już na początku książki w formie scalonej, wraz z załączonymi zdjęciami niektórych pomników czy tablic pamięci.

W niniejszym opracowaniu rozpocznę od informacji dotyczącej masowej egzekucji jaka dotknęła mieszkańców Lipowej i przysiółków, zapoczątkowanej aresztowaniami w grudniu 1939 r. – za udzielenie pomocy (także ukrycie ich broni) wycofującym się żołnierzom Wojska Polskiego. Za organizatorów tej pomocy uważa się sierżanta Michała Jakubca oraz ks. Ferdynanda Sznajdrowicza, proboszcza lipowskiej parafii. Niemcy przeprowadzili aresztowania: 23 grudnia – 7 osób, 29 grudnia – 9 osób, 2 stycznia – 6 osób, 6 stycznia – 4 osoby, a 10 stycznia – 11 osób. Tak więc, 10.01.1940 r. w więzieniu gestapo w Żywcu osadzono łącznie 40 osób. Uwięzieni (po wstępnym śledztwie z torturami) przewiezieni zostali do więzienia gestapo w Katowicach, tam 17.01.1940 r., za wyjątkiem trzech osób, zostali skazani na śmierć. Następnego tragicznego dnia – 18.01.1940 r., zostali rozstrzelani w „gliniankach” cegielni Grünfelda w Katowicach. Ciała zamordowanych złożono następnie w kostnicach katowickich szpitali, a ze szpitali wywieziono je samochodami w niewiadomym kierunku. Istnieją przypuszczenia, że przewieziono je do krematorium w Gliwicach lub pochowano we wspólnej mogile w Panewnickim lesie.

W dniu 2.04.1942 r. na targowicy w Żywcu, przeprowadzona została publiczna egzekucja 11 skazanych (spośród 38 aresztowanych) za sabotaż przeciwko III Rzeszy. Owy sabotaż polegał na tym, że podczas okupacji hitlerowskiej kilku członków ruchu oporu, wykradało w Urzędzie Starostwa – Landraturze w Żywcu, kartki żywnościowe i odzieżowe. Rozprowadzane kartki wśród mieszkańców Żywca i okolicznych miejscowości, umożliwiały zakup żywności, odzieży i wysyłanie ich do więzień, obozów, dla jeńców wojennych, a także przekazywanie Żywczanom będącym w ciężkiej sytuacji materialnej. Aresztowanych przywieziono do więzienia śledczego w Mysłowicach. Tam, po śledztwie z torturami skazano ich na śmierć, a następnie przewieziono do Żywca, gdzie mieli być straceni przez powieszenie w egzekucji publicznej. Na egzekucję spędzono pod przymusem mieszkańców miasta. W tyle, za szubienicą ustawionych było 100 zakładników, którzy mieli być rozstrzelani w razie zakłócenia egzekucji. Egzekucją kierował osobiście landrat Hering.

W lipcu i sierpniu 1943 r. w Kamesznicy, Sopotni Małej i Wielkiej oraz w Węgierskiej Górce na skutek donosów i prowokacji Niemców, dokonane zostały aresztowania wśród członków ruchu oporu oraz ludności z w/w miejscowości, „za udzielanie pomocy partyzantom”. Spośród 21 aresztowanych, wszystkich skazano na karę śmierci. W dniu 3.09.1943 r. 10 skazanych powieszono w Kamesznicy, a 11 w tym samym dniu w Żabnicy. Podobnie jak w Żywcu, egzekucja odbyła się na oczach zgromadzonych pod przymusem mieszkańców wsi jw.

Jakże wymowna jest relacja Rozalii Wojtas o egzekucja w Kamesznicy:

„Widziałam, co się działo. Słyszałam krzyki policji i wojska. Spędzono na tą egzekucję miejscową ludność. Nie wolno było płakać. Widok płaczu był podejrzeniem Polaków o kontakty z oskarżonymi, groziło to zabraniem do Oświęcimia. Staliśmy w wielkim strachu nieruchomo, zmuszeni patrzeć, co się dzieje. Ból ściskał moje dziecięce serce, nogi się mi uginały. A oczy wlepione były w stronę zbrodni. Twarze blade, wyniszczone od głodu. Z samochodu z nagłośnieniem odczytano wyrok w języku niemieckim i polskim. Wyrok brzmiał: Skazani na karę śmierci przez powieszenie za przynależność do bandy rabunkowej. Po odczytaniu wyroku śmierci podano komendę w prawo zwrot. Pomiędzy skazanych wstąpili oprawcy i wyprowadzili ich na podest szubienicy, założyli pętle. Niektórzy oprawcy pchnęli skazanego ręką z podestu, zaś inni kopnęli nogą. Skazani wisieli na szubienicy do ok. godziny pierwszej po południu. Jeden z partyzantów bardzo długo konał gdyż pętla źle się ułożyła i strasznie długo konał…”. (Relacja otrzymana od Piotra Rypienia z Milówki). 

Fotokopia ogłoszenia i tłumaczenie uzasadnienia zwiazanego z egzekucją w Jeleśni – wg ogłoszenia władz Niemieckich:

Obwieszczenie pop

 Kattowitz, dnia 31 I 1944

Tajna Policja Państwowa

„Wymienieni przyłączyli się do polskich organizacji konspiracyjnych, które w powiatach Żywiec i Bielsko dokonywały ciągłych napadów bandyckich na spokojną ludność niemiecką i polską i szerzyli przez to niepokój i terror. Tego rodzaju czyny gwałtowne polskich zbrodniarzy będą bezwzględnie i z wszelką ostrością karane.

Kto o zbrodniczych zamiarach przeciwko Polakom i Niemcom albo konspiracyjnych organizacjach posiada jakieś wiadomości i nie zrobi o tym natychmiast doniesienia, musi się liczyć z tym środkiem zaradczym jako sam sprawca. Każdy musi zdać sobie z tego sprawę, ze przez niedoniesienie takich zbrodni, sam sobie i swej rodzinie szkodzi. Kto znów wobec niemieckich władz spełni swe obowiązki, może być pewny ich obrony.”

Faktyczną przyczyną egzekucji, był odwet Niemców za przypadkowe zastrzelenie jesienią 1943 r. przez partyzanta AK, niemieckiego komisarza rolnego Sendeckiego w Jeleśni.

Wg relacji świadków, miejsce egzekucji było otoczone kordonem – oddziałem Wehrmachtu, zaś policja i żandarmeria spędzała ludność z okolicznych miejscowości na miejsce egzekucji. Część skazanych przywiezionych samochodem przez gestapo była ubrana w obozowe pasiaki a część w ubrania cywilne. Wszyscy mieli ręce skute kajdanami – z tyłu. Żeby jednak skazańcy nie okazywali zbytniej aktywności ruchowej na widok zgromadzonej ludności, podawano im do ust pastylki, po których przejawiali zupełną apatię – byli w stanie odurzenia.

Ciała straconych wisiały do wieczora, a następnie załadowano je na samochód i wywieziono do krematorium w KL Auschwitz, dopiero wówczas odwołano z miejsca egzekucji – obstawę policji, żandarmerii oraz Wehrmachtu.

W Rychwałdzie gmina Gilowice pow. żywiecki, dom Gąsiorków był w okresie okupacji hitlerowskiej punktem kontaktowym i zaopatrzeniowym dla okolicznych partyzantów. W dniu 8.02.1944 r. doszło tam do przypadkowego zastrzelenia dwóch żandarmów z Gilowic, przez dwóch partyzantów AK o pseudonimach „Surma” i „Dąbek” (przebieg zajścia w biogramie Franciszki Gasiorek). W odwecie za zastrzelenie owych policjantów, miały miejsce aresztowania wielu osób którym zarzucano związek z tą sprawą. Aresztowanych przewieziono do wiezienia śledczego w Mysłowicach, skąd po śledztwie z torturami i po wyroku skazującym na karę smierci, 9 osób przewieziono do Gilowic – celem stracenia w publicznej-zbiorowej egzekucji w dniu 2.03.1944 r.

Według Obwieszczenia Geheime Staatspolizei Leitstelle Kattowitz: „Następujący Polacy skazani przez sąd doraźny za napady bandyckie i mordercze i posiadanie broni palnej na karę śmierci zostali 2-go marca 1944 r. w Gillowitz, pow. Saybusch publicznie na szubienicy straceni:” (poniżej wymienione są nazwiska osób skazanych na śmierć).

14 sierpnia odbyła się kolejna na Żywiecczyźnie egzekucja, tym razem szubienica stanęła na placu przy szkole w Kocierzu Moszczanickim. Za to, że sąd AK wydał wyrok i dokonał egzekucji na kilku zdrajcach z tej wsi. Niemcy przywieźli z Obozu w Oświęcimiu 15 więźniów, by na oczach spędzonych mieszkańców wsi dokonać kolejnego masowego mordu – wykonując egzekucję publiczną. W egzekucji uczestniczył landrat żywiecki Eugen Hering. Dwóch z przywiezionych więźniów zmarło w drodze wskutek uprzednich torur. Zwłoki powieszonych wywieziono do spalenia w krematorium w Oświęcimiu.

W ostatnim okresie okupacji – niemal na parę dni przed wyzwoleniem Żywca, miała miejsce jeszcze jedna egzekucja. Odgłosy frontu zbliżającego się od strony Suchej Beskidzkiej, wprowadziły u Niemców panikę i pospieszną ewakuację, i związane z tym rabunki mienia oraz kradzieże – przypisywane Polakom. Fanatyczni niemieccy policjanci a zwłaszcza gestapowcy, do ostatka stosowali metody gnębienia Polaków, jak podczas całej okupacji. Powody kary śmierci w tej sytuacji były często bardzo błahe, a często ludzi mordowano niezwłocznie, w miejscu domniemanego przestępstwa. Siedziba gestapo mieściła się niedaleko miejsca ostatniej egzekucji w Żywcu. W Zabłociu rozstrzelano więc 5 mieszkańców tejże miejscowości, za rzekome plądrowanie sklepów i zawłaszczanie nie swojego mienia.

Pacyfikacja osiedla Czanieckich w Rycerce Górnej – według relacji Rozalii Płaskonka, mieszkanki tejże miejścowości.

Pod koniec okupacji, za pomoc udzieloną partyzantom i wojskom wyzwolicielskim, Niemcy w godzinach rannych 7 kwietnia 1945 r. spacyfikowali osiedle Czanieckich w Rycerce Górnej. W wyniku przeprowadzonej akcji spłonęły 22 zabudowania gospodarskie i rozstrzelano 10 osób. Rozstrzelani mieli być wszyscy mieszkańcy osiedla, lecz zaalarmowany odgłosami strzałów stacjonujący w pobliżu oddział partyzantów radzieckich kpt. Jefremowa, przyszedł z pomocą miejscowej ludności. Partyzanci zapobiegli planowanemu wymordowaniu ludności, a następnie rozpoczęli pościg za zbrodniarzami. W wyniku wymiany ognia śmierć poniósł bohater Rycerki kpt. Jefremow.

Wydarzenia te utkwiły w pamięci Rozalii Płoskonki, i tak po latach je relacjonuje: „Przysedł komendant Hitlerjungen do mojego ojca i mówi: słuchaj pan jak tam mos jaką rodzine w tym placu (na moim osiedlu mieskało z 30 osób, osiedle to położone było niżej w stronę Rajczy od osiedla Czanieckich i tam mieszkała mojego łojca cała rodzina) liczę na pana bo pana szanujemy, ze pan mówi po niemiecku i my tu u pana jemy i nas gości. Niech im pan da znać niech sie wyniosą bo my te całe place podpalemy, bo partyzanci tu na nas napadli i widzieliśmy jak partyzanci łuciekali przez rzekę i uciekli z tego Płoskonkowego placu do Czanieckich i tam sie pomiędzy domy zaceli chować.

Mój ojciec zucił się wtedy pod kolana łoficerowi i zacoł prosić go, aby nie palili domów, gdyż mieli taki zamiar. Niemcy potem zaceli tym ogniem tam sypać (w stronę os. Czanienieckich) i tak ze sie zaceło palić. Ludzie z domów zaceli uciekać, jeden partyzant wlozł do studni sie schowoł. Tam położył deske zeby go widać nie było a resta uciekła. Ludzie uciekali z domów a Niemcy strzelali kulą zapalujacą (miotacze ognia) i zacoł łogień płonąć. Jako widzieli ze ci ludzie łuciekają tak do tych ludzie zaceli strzelać  i także z mojej rodziny zginęło siedmioro: stryk stryjek stryjenka i dwie kuzynki i znów dziadek i babcia. Ludzie dalej uciekali także jesce zastrzelili taka Zemankę i jesce jednego chłopa bo ich było 10 zabitych. Przerwali strzelanie bo rusy już nadchodziły i tak ze sie szytko poliło i łoni potem przerwali ten ogień przysli do nas. Broń juz wystrzelali i siadli na te rowery i pojechali przez całą Rycerka w strone Łoźnej ( przysiółek w Soli)”. (Relacja otrzymana od Piotra Rypienia z Milówki).

I jeszcze pewne wyjaśnienie odnośnie polenlagrów, w których niemało mieszkańców z Żywiecczyzny umieszczano, a o czym widnieje informacja w poszczególnych biogramach. Przyjęło się bowiem przeświadczenie, że pobyt w niemieckich Polenlagrach miał charakter łagodniejszej formy zniewolenia, że był mniej dotkliwy w porównaniu z pobytem w więzieniu czy obozie koncentracyjnym. Tym więc sceptykom przekazuję pod rozwagę opis warunków bytu w obozie zwanym Polenlager w Pogrzebieniu k/Raciborza (tak niestety było we wszystkich polenlagrach), a co dosyć dokładnie opisuje ks. dr Jan Krawiec w książce „DZIEJE SALEZJANÓW NA ZIEMI RACIBORSKIEJ”:

[…] Polacy wywiezieni z ziemi żywieckiej, byli pierwszymi mieszkańcami – więźniami obozu w Pogrzebieniu nazwanego w 1942 roku Polenlager nr 82.

Zgromadzonych wysiedleńców z Żywca i okolicy zebranych na placu w fabryce papieru w Żywcu, posiadającej własną bocznicę kolejową, załadowano do wagonów i pociągiem przewieziono przez Rybnik do stacji kolejowej w Brzeziu nad Odrą, skąd pieszo 4 kilometry ze swoimi tobołkami pod eskortą gestapowców zaprowadzono do Pogrzebienia, gdzie umieszczono ich w dawnym Zakładzie Salezjańskim, otoczonym podwójnym wysokim płotem z drutu kolczastego. Mieszkańców – więźniów podobnie jak w innych obozach koncentracyjnych we dnie i w nocy pilnowali esesmani. Położenie więźniów składających się z dzieci, młodzieży i starszych było fatalne. Zgromadzonych w czerwcu 1942 roku przeszło 350 więźniów traktowano jak więźniów w innych obozach koncentracyjnych. Zamknięci w obozie więźniowie nie tylko nie mogli się kontaktować z ludźmi mieszkającymi poza obozem, ale i wewnątrz obozu dzieci i starsi nie mogli się poruszać poza wyznaczonym piętrem, na którym mieszkali. W zatłoczonych salach na zbitych z desek trzypiętrowych pryczach wymoszczonych słomą, bez pościeli, nakryci tylko kocem spali stłoczeni więźniowie, którym bardzo dokuczały gnieżdżące się w słomie pluskwy i inne robactwo; bezskutecznie bronili się przed nim mieszkańcy obozu, którym brakowało nie tylko odpowiednich urządzeń sanitarnych, ale nawet wody do umycia. Liczba uwięzionych Polaków i Polek w Polenlager 82 zmieniała się, gdyż z obozu wywożono niektórych więźniów do Niemiec lub innych obozów, a na ich miejsce przywożono innych Polaków.

We wrześniu 1942 roku w Polenlager 82 przebywało 280 osób, tj. 64 mężczyzn, 99 kobiet, 50 dzieci poniżej 14 lat oraz 10 niemowląt.

Polenlager 82 z dniem 11 sierpnia 1943 roku przemieniono na obóz dziecięcy, tzw. Kinderlager, w którym przebywało 220 dzieci w wieku od dwóch tygodni do 16 lat, w tym 12 niemowląt, które do obozu przywieziono bez matek. Przywiezione dzieci to ofiary terroru hitlerowskiego, których rodziców i starsze rodzeństwo po ukończeniu 16 roku życia aresztowano i z powodu różnych przyczyn politycznych wymordowano lub skierowano do obozów koncentracyjnych w Oświęcimiu, Gross-Rosen, Ravensbrück i innych, a dzieci poniżej 16 roku życia wywożono do obozów przejściowych, gdzie po zbadaniu i zaliczeniu niektórych dzieci do rasy niemieckiej wywożono grupami do innych obozów lub zakładów. Życie więźniów przebywających w Polenlager 82 w Pogrzebieniu było tragiczne. Porcje żywnościowe podobnie jak w innych obozach były głodowe, nie tylko dla starszych ale i dzieci – zaledwie około 600 kalorii dziennie, z których jeszcze administracja uwięzionych okradała. Głód, ciężka praca, brak opieki lekarskiej i różne choroby zakaźne spowodowały, że w obozie z głodu i wycieńczenia zmarły 42 osoby, które pod nadzorem esesmanów pogrzebano na miejscowym cmentarzu parafialnym w Pogrzebieniu. Zgonów małych dzieci, które po urodzeniu podczas tzw. „kąpieli” niemieckie pielęgniarki topiły w miednicy i grzebały w ogrodzie, nie notowano w statystyce zmarłych.

W obozie panowała wielka i surowa dyscyplina, gdyż więźniów nie tylko głodzono, ale za najmniejsze przewinienia maltretowano, bito i katowano oraz umieszczano w karcerze znajdującym się w wilgotnych piwnicach. Wszyscy więźniowie pod nadzorem esesmanów ciężko pracowali, jedni przy budowie kanału na Odrze, inni w raciborskich fabrykach lub na roli. Nawet dzieci po ukończeniu 12 roku życia musiały pracować na roli, w ogrodzie, w kuchni oraz sprzątały zakład i opiekowały się młodszymi dziećmi. Dzieci nawet po ukończeniu 8 roku życia chętnie szły do pracy w ogrodzie lub polu, gdyż miały okazję mimo surowego zakazu w czasie pracy zjeść coś z jarzyn lub owoców rosnących w ogrodzie. Jedna z byłych więźniarek, która po latach odwiedziła obecny zakład sióstr salezjanek w Pogrzebieniu, z rozrzewnieniem wspominała, że gdy przebywała w obozie była bardzo szczęśliwa i zadowolona, kiedy pracując w ogrodzie nie tylko sama najadła się marchwi, ale w rękawach bluzki, mimo ścisłej kontroli przy wejściu do zakładu jej nie kontrolował strażnik i dzięki temu szczęśliwie przenosiła zdobytą marchewkę, którą jej 8-letni brat częściowo zaspakajał dręczący go głód. Niektórzy mieszkańcy Pogrzebienia, mimo surowego zakazu kontaktowania się z uwięzionymi, z narażeniem własnego życia, wiedząc, gdzie dzieci będą pracować lub gdzie będą przechodzić, pozostawiali kromki chleba, a nawet butelki z mlekiem, co dla wygłodzonych dzieci było wielkim szczęściem i radością, że od czasu do czasu mogły częściowo zaspokoić swój głód znalezionym pokarmem.

Ucieczki starszych, a nawet dzieci z obozu były rzadkie, gdyż esesmani, chociaż z powodu czyjejś ucieczki nie rozstrzeliwali niewinnych więźniów, to jednak w inny sposób ich karano. Pewnego razu gdy jedna z dziewczynek pracująca przy żniwach uciekła, pozostałe jej koleżanki po powrocie z pracy do obozu za karę, że nie potrafiły upilnować swojej koleżanki, stały długie godziny na placu apelowym przed obozem.[…]

 

Dodaj komentarz