… ciąg dalszy Karol Miczajka

CZ. 4.

Trudno sobie wyobrazić, co czuli więźniowie opuszczając obóz – KL Auschwitz, po miesiącach czy latach doznanych tam upokorzeń i cierpień. Musiały to być sprzeczne uczucia – radości i szczęścia z przetrwania piekła obozu, smutku i żalu z powodu milionów zamordowanych tam więźniów, strachu i niepewności co do dalszego losu – ewakuacja nie oznaczała jeszcze wyzwolenia! W Księdze Pamiątkowej rybnickiego gimnazjum, oprócz cytowanego wcześniej artykułu o Stanisławie Sobiku, Karol Miczajka zamieścił też tekst W drodze krzyżowej. Oto jego przedruk:

„Nadszedł dzień 18 stycznia 1945 r., pamiętny dzień ostatecznej likwidacji obozu oświęcimskiego, dzień, zwiastujący wrogom zbliżającą się nieuchronnie klęskę, nam zaś, numerom w pasiakach, iskierkę nadziei. Podniecenie i rozgorączkowanie obejmowało nie tylko więźniów, ale i naszych krwiożerczych stróżów, którzy w obliczu nieuchronnej zguby wpadali z jednej ostateczności w drugą: to udawali bardzo dobrych i współczujących, a strach wyzierał z ich rozszerzonych źrenic, to wpadali we wściekłość, a wtenczas biada tym, co wpadli w ich szpony. Od rana nieprzerwanie wychodziły przez bramę setki więźniów w zwartych szeregach z tobołkami, paczkami, tłomokami. Każdy przygotował się do drogi, jak mógł najlepiej. W ostatnim bowiem dniu otworzono wszystkie magazyny odzieżowe i żywnościowe, wydając z nich zapasy bez ograniczenia. Ruch w obozie zrobił się niczym w ulu. Przed kancelarią obozową palił się stos kartotek, aktów i pism, a funkcjonariusze SS pilnowali, aby wszelkie dowody ich działalności zostały całkowicie zniszczone.

Około godziny dwunastej w nocy pochłonęła nas fala wypływających z obozu więźniów. Księżyc świecił jasno, oświetlając nam drogę i chrupiący pod nogami śnieg. Mróz szczypał w uszy i odmrażał policzki i ręce, ale nikt nie czuł mrozu. Szliśmy raźno po udeptanym śniegu w księżycową noc, w nieznaną i niebezpieczną przyszłość. Wznosząc oczy do nieba, ten i ów robi nieznacznie znak krzyża i szepce słowa modlitwy. Pytamy się sami siebie: Co gotuje nam los? Czy wreszcie będzie łaskawszy, czy też nadal tak nieludzko okrutny? Jeszcze ostatnie spojrzenie za siebie i ciche westchnienie; westchnienie, które miało być wyrazem ulgi, ale przytłoczone ogromnym ciężarem niepewności i obawy, z trudem dobyło się z piersi. Obok nas nieodstępni stróże, odziani w grube płaszcze i kożuchy, z karabinami przygotowanymi w każdej chwili do strzału. Wśród mroźnej nocy słychać ich nawoływanie i ujadanie rwących się na smyczach psów. Idziemy spokojnie i miarowo z szeptem modlitwy na ustach, składając los nasz w ręce Wszechmocnego. Wtem – strzał! Stłumiony, niewymownie żałosny okrzyk kobiecy uleciał w powietrze, nie budząc echa w przyrodzie. Oglądamy się nieznacznie do tyłu. Postać kobiety z podniesionymi jak do modlitwy rękami zachwiała się, zastygła na moment w bezruchu i runęła pod nogi zbira, w którego rękach jeszcze drgała świeżo odpalona broń… Zaczerwienił się śnieg pod ciałem niewinnej ofiary. Twarz jej w blasku księżyca jaśniała jakimś nieziemskim światłem, ręce wciąż do modlitwy złożone… SS-man wykrztusił jakieś przekleństwo, skrzywił w potwornym grymasie usta i ciężkim butem zepchnął ofiarę do rowu. Potoczyło się bezwładem swoim ciało na spoczynek bez trumny, bez pogrzebu, tylko długi, bez końca orszak pędzonych skazańców oddawał jej w milczeniu ostatni hołd. Zerwał się zbrodniarz z krzykiem, miotając przekleństwa, odwrócił się do przechodzących, wywijając na oślep kolbą karabinu… Popędził naprzód jak oszalały zwierz, zmuszając do przyspieszenia kroku. Ale nic nas nie obchodziły jego dzikie okrzyki, nie odczuwaliśmy razów ciężkiej kolby, mając wciąż przed oczyma piękną twarzyczkę, zastygłą w blasku męczeństwa. Odleciał od nas lęk i strach, jakby nad nami unosił się duch tej męczennicy i tylu milionów ofiar Oświęcimia. I tak długa bez końca kolumna wynędzniałych cieni sunęła wciąż naprzód, znacząc drogę trupami i krwią…

Kolumna, w której znajdowali się Karol Miczajka i Franciszek Ogon, zmierzała do Wodzisławia Śląskiego. Przebieg i warunki marszu opisałem – opierając się w dużej mierze na informacjach uzyskanych od Miczajki – w rozdziale o Franciszku Ogonie. W Wodzisławiu kolumnę zaprowadzono na stację kolejową, gdzie więźniów załadowano do węglarek. Kiedy znajdował się w wagonie, na sąsiedni tor nadjechał z Chałupek pociąg towarowy. Jego maszynistą był jego dobry znajomy – Józef Wieczorek. Kiedy zobaczył Miczajkę, natychmiast zatrzymał parowóz. Wagon Miczajki oddzielał od parowozu tylko płotek z siatki. Obaj byli bardzo wzruszeni tym niespodziewanym spotkaniem. Po chwili rozmowy Wieczorek powiedział Miczajce, że po sygnale odjazdu będzie powoli ruszał, i zaproponował mu, aby przeskoczył do któregoś z przejeżdżających wagonów. Kiedy natomiast będą dojeżdżać do Rybnika, Wieczorek zmniejszy prędkość, żeby Miczajka mógł wyskoczyć w Niedobczycach, gdzie w dzielnicy „Wrzosy” mieszkali przyszli teściowie Karola. Była to kusząca propozycja, ale – z natury bardzo przezorny – Miczajka zdawał sobie sprawę z tego, że szanse jej realizacji są niewielkie. Wzdłuż pociągu, tak z jednej, jak i drugiej strony, stali esesmani z psami. Na pewno zauważyliby go przeskakującego, a wtedy zaczęliby strzelać i zmusili do zatrzymania pociągu, przez co także Wieczorek mógłby mieć poważne kłopoty. Odpowiedział więc, że to zbyt ryzykowne, i poprosił tylko o przekazanie pozdrowień rodzicom i narzeczonej. Do dziś Karola Miczajkę zastanawia pewien zbieg okoliczności: kierowcą wypożyczonej z rybnickiego browaru ciężarówki, która wiozła go dwa lata wcześniej do KL Auschwitz, był pochodzący ze Stanowic znajomy o nazwisku Wodok – szwagier Józefa Wieczorka.

Około godziny 16:00 pociąg wypełniony więźniami wyruszył z Wodzisławia. Kolejnym etapem ewakuacji był obóz KL Mauthausen. Transport dotarł tam 26.01.1945 r. W Mauthausen Miczajka otrzymał prowizoryczną bransoletkę z nowym numerem obozowym – 118094. Po trzydniowej kwarantannie wielu więźniów, w tym także jego i Franciszka Ogona, przeniesiono do podobozu w Melku. Informacje na temat tych obozów zamieściłem w rozdziale poświęconym Franciszkowi Ogonowi. Dodam tylko w tym miejscu, że Miczajka wspominał, iż w KL Auschwitz z jedzeniem było jeszcze jako tako, natomiast w Melku czy Mauthausen posiłki były dużo mniejsze, a w dodatku rozdzielane nieregularnie. W misce trafiały się czasem cztery obierki z ziemniaków, które pływały w ciepłej wodzie, a jeden mały bochenek chleba przypadał na 12 osób. Mówił też, że w KL Auschwitz większość osób spała w samej tylko bieliźnie, natomiast w Melku więźniowie często spali w pasiakach i w butach, gdyż obawiali się kradzieży. Był wtedy mróz, więc gdyby komuś skradziono buty, musiał chodzić po śniegu boso.

Karol Miczajka przebywał w Melku przejściowo. Po pewnym czasie przetransportowany został do obozu w KL Ebensee. Oto kilka informacji na jego temat: Obóz koncentracyjny w Ebensee (kryptonim „Zement”) powstał w listopadzie 1943 r. Został zbudowany w ogromnym pośpiechu na skarpie skalnej w wilgotnej kotlinie Alp Tyrolskich. Tam, na polecenie Hitlera, miano kontynuować pracę nad masową produkcją rakiet A-4 (pociski V2) po zbombardowaniu przez aliantów Peenemünde. Aby szybko rozwinąć produkcję tych rakiet, w centrali SS utworzono specjalny „SS-Führungsstab Zement”, który opracował plany budowy podziemnych zakładów, ich wyposażenia w maszyny i uruchomienia produkcji. Podjęto więc budowę dwóch wielkich systemów sztolni. Mimo stosowanego wobec więźniów budujących te sztolnie terroru, postępy robót okazały się zbyt wolne, by produkcja rakiet A-4 mogła rozpocząć się w nich wcześniej niż przed upływem roku. Postanowiono zatem część wydrążonych sztolni (Anlage B) przekazać firmie Steyr-Daimler-Puch na produkcję łożysk kulkowych do samochodów i czołgów, a w innej ich części (Anlage A) urządzono rafinerię (8 pieców destylacyjnych). […]

Katorżnicza praca więźniów pod ziemią oraz nędzne obozowe zaopatrzenie przyczyniły się do zupełnego wycieńczenia, głodu, chorób i śmierci tysięcy więźniów. Ogólnie z około 27 tysięcy więźniów, z tego 30% pochodzenia żydowskiego, do momentu wyzwolenia 6 maja 1945 r. przez wojska amerykańskie, życie straciło ok. 8,5 tys. osób. W Ebensee najwięcej było Polaków oraz obywateli radzieckich, Węgrów, Francuzów i niewielkie grupy więźniów wszystkich prawie narodów Europy. Tak jak i w innych obozach podległych Mauthausen, więźniowie w Ebensee ginęli na skutek wyczerpującej pracy w wilgotnych i nie wietrzonych sztolniach; terroru SS-führerów i kapo; niedożywienia i chorób, powodowanych niehigienicznymi warunkami życia w przeludnionym do maksimum obozie oraz chłodnym wilgotnym klimatem. […] Michał Rusinek – były więzień Ebensee wspomina w swojej książce „Z barykady w dolinę głodu” takie oto szokujące zachowania współwięźniów, wynikające z panującego tam głodu: „kilka trupów przyniesionych do pieca miało wydarte serca”. Nieco dalej, jest kolejne, jakże makabryczne zdanie: „A dnia 24 kwietnia i akurat na 24 bloku, dziesięć metrów na przeciw naszego baraku, przyłapuję dwóch ludzi jedzących ciepłe jeszcze krwawe pośladki”.

Obóz został wyzwolony 6 maja 1945 r. przez wojsko amerykańskie. W KL Ebensee Karol Miczajka znalazł się w grupie więźniów, których dowożono codziennie do Attnang Puchheim, gdzie pracowali przy porządkowaniu węzłowej stacji kolejowej zbombardowanej przez alianckie lotnictwo. Często padał tam śnieg z deszczem, więc ubrania więźniów były przeważnie mokre. Nie było jednak na to rady, gdyż nie mieli w co się przebrać. Ubrania odparowywały na nich, przez co w pomieszczeniach, w których mieszkali, było bardzo wilgotno. Niejednokrotnie zmuszeni byli w mokrych ubraniach kłaść się do snu. W tej też miejscowości, niedługo przed oswobodzeniem przez wojska alianckie, Karol Miczajka ledwo uniknął śmierci. Któregoś dnia zbombardowano tam kilka pociągów towarowych z żywnością i artykułami przemysłowymi. Produkty te leżały porozrzucane między torami i szkieletami zniszczonych wagonów. Więźniów zatrudniono więc do zbierania rozrzuconych produktów, ale jednoznacznie ostrzeżono ich, że za przywłaszczenie sobie czegokolwiek grozi śmierć. Niedożywieni czy wręcz głodujący więźniowie często ryzykowali i narażali się na rozstrzelanie, a pilnujący ich wartownicy dali w kilku przypadkach dowód prawdziwości swych ostrzeżeń. Przenosząc z uszkodzonych wagonów żywność – między innymi konserwy – Miczajka wsadził jedną puszkę ze skondensowanym mlekiem do kieszeni spodni. Wydawało mu się, że zrobił to bardzo dyskretnie, ale nagle usłyszał krzyk: „Du Verbrecher! Komm!” („Ty złodzieju! Chodź!”). Kiedy się odwrócił, zobaczył tuż za sobą wartownika, który skinął na niego palcem i kazał iść za sobą. Wartownik zaprowadził Miczajkę za budynek stacji i powiedział mu, że zostanie rozstrzelany za złamanie zakazu. Bezsilny wobec wydanego wyroku Miczajka musiał zgodnie z poleceniem wartownika iść w wyznaczonym przez niego kierunku oczekując na strzał. Usłyszał wyjątkowo wyraźnie szczęk odbezpieczanej broni i okrzyk „Halt!”. Miczajka stanął, ale nie miał odwagi odwrócić się i spojrzeć w lufę pistoletu… Do jego uszu dobiegła jednak krótka wymiana zdań wartownika z jakimś innym mężczyzną. Polecono mu, aby się odwrócił, a gdy wykonał posłusznie rozkaz, obok wartownika zobaczył wojskowego w randze SS-Oberleutnanta (porucznika) Wehrmachtu. Oficer ten odprawił wartownika i został z Miczajką sam na sam. Kazał mu podejść do siebie i zaczął go wypytywać, dlaczego zatrzymał tę konserwę, skąd pochodzi, jakie ma wykształcenie. Widocznie zrobiło na nim jakieś wrażenie to, że Miczajka mówił o odczuwanym straszliwym głodzie i że jest byłym studentem, gdyż po krótkiej rozmowie – co prawda dość bezładnej z jego strony – oficer kazał mu wracać do przerwanej pracy. Miczajka odwrócił się i… stracił przytomność ze zdenerwowania. Kiedy przebudził się z omdlenia, zobaczył stojących nad sobą kolegów, którzy się o niego zatroszczyli.

Dnia 6.05.1945 r. KL Ebensee wyzwolony został przez amerykańskich żołnierzy. Oto fragment wspomnień Karola Miczajki dotyczący jego powrotu z obozu do Rybnika: Po rekonwalescencji (w chwili oswobodzenia obozu ważyłem 40 kg przy wzroście 182 cm) na amerykańskim wikcie i w promieniach alpejskiego słońca i przepięknego krajobrazu przedalpejskiej przyrody, w atmosferze austriackiej serdeczności, wróciliśmy wreszcie do kraju z niemałymi zresztą tarapatami na granicy amerykańsko-sowieckiej strefy okupacyjnej. I oto znalazłem się w domu, gdzie zastałem moją rodzinę w komplecie łącznie z obydwoma braćmi. Usiadłem do organów i z radością wyśpiewałem: „Te Deum laudamus…”

Karol Miczajka wrócił do domu 4.09.1945 r. Już trzeciego dnia po powrocie umówił się z kolegami, żeby pojechać do Krakowa i kontynuować przerwane przez wojnę studia na Akademii Handlowej. Uległ jednak namowom rodziny i przeszedł najpierw badania lekarskie. Lekarz zabronił wyjazdu na studia i kategorycznie zalecił mu podleczenie wycieńczonego organizmu. Karol musiał więc zrezygnować z powrotu na uczelnię, ale już 15 września podjął pracę w Kopalni Węgla Kamiennego „Chwałowice”. Studiował później zaocznie i uzyskał tytuł magistra ekonomii. Rozmawiałem z Karolem Miczajką kilka razy –w sumie wiele godzin. Mam z tych rozmów nagrania na taśmie magnetofonowej i często do nich wracam. Jestem pod wrażeniem tych wspólnych spotkań, nigdy nie dostrzegłem u mojego rozmówcy najmniejszego znużenia rozmową o tamtej rzeczywistości. Mam natomiast wielkie wyrzuty sumienia, że nasze rozmowy, w których poruszaliśmy bardzo bolesne wątki z przeżyć Pana Karola, były powodem jego olbrzymiego wzruszenia.

Postscriptum: W rodzinie Miczajków było trzech braci, wszyscy trzej aresztowani zostali w 1943 r. przez Gestapo – 12 lutego Karol, w czerwcu starszy brat Henryk, a kilka dni później najmłodszy z rodzeństwa – Alojzy. Gestapo przypuszczało, że ze sobą współpracowali. Ponieważ jednak nie było donosu Zientka na Alojzego Miczajkę, po krótkim przesłuchaniu w rybnickim Gestapo zwolniony został do domu. Oczywistą sprawą było, że bracia Karol i Henryk współpracowali ze sobą w działaniach konspiracyjnych, ale najmłodszego brata nie wtajemniczali w sprawy organizacyjne, aby go nie narażać.

Dodaj komentarz