Marsz ewakuacyjny więźniów w styczniu 1945 r. przez Rybnik …

W książce „Koszmary z hitlerowskich polenlagrów, więzień i konzentrationslagrów w latach 1939-1945”, do dosyć uproszczonego biogramu o byłym więźniu Leonie Foksińskim, dołączyłem istotny szczegół marszu ewakuacyjnego więźniów w styczniu 1945 r. z Gliwic przez Rybnik. Zagadnienie to zostało wprawdzie opisane przez Jana Delowicza w książce „Śladami krwi”, lecz właśnie Leon Foksiński był uczestnikiem owego marszu i opowiedział mi o tych wydarzeniach jako świadek tamtego bestialstwa hitlerowskich oprawców.

Otóż, z więzienia w Gliwicach, gdzie doprowadzono część więźniów z transportu ewakuacyjnego z KL Auschwitz-Birkenau i jego podobozów, załadowano więźniów do towarowych wagonów kolejowych i przewieziono z Gliwic do stacji Rzędówka, a tam na bocznicy kolejowej pociąg ten był przetrzymany całą noc z dnia 22 na 23 stycznia 1945 r.

Rano, 23-go stycznia, po „wyładowaniu” więźniów z wagonów – przy akompaniamencie przekleństw, ordynarnych wyzwisk, kopniaków i uderzeń drewnianymi dragami lub czym popadło, na polecenie konwojentów uformowano szeregi po pięć więźniów w rzędzie i pochód ten ruszył poprzez wioskę Kamień w stronę Rybnika. W okolicach miejscowości Dębicze, na dużej przyleśnej polanie konwojujący więźniów esesmani utworzyli coś w rodzaj półkola i wydawszy polecenie rozwiązania szeregów, tak chaotycznie rozproszonym kazali biec w owo półkole pod pretekstem, że w lesie są partyzanci i będą do więźniów strzelać. Następnie, to owi konwojenci rozpoczęli strzelaninę do biegnących z broni maszynowej, więc skutki dla więźniów były makabryczne. Polana pokryła się setkami ciał w pasiakach, a po jakimś czasie zaprzestawszy strzelanie, esesmani dokonali sprawdzania efektów swoich zbrodniczych dokonań. Podchodzili do leżących bezwładnie ciał i kopniakiem w twarz sprawdzali czy śmierć więźnia jest faktyczna a nie pozorowana, a dających oznaki życia dobijano pojedynczymi strzałami.

Po tym masowym morderstwie w okolicach Dębicze, konwojenci ponownie uformowali z pozostałych przy życiu więźniów kolumny i kontynuowano marsz – poprowadzono ich do szosy Rybnik – Katowice – w kierunku Paruszowca (przedmieścia Rybnika), a stamtąd – 5 km leśną drogą obok rzeki Ruda przez Wielopole na teren sportowo-rekreacyjny, znajdujący się na północnych peryferiach Rybnika.

Przez cały czas przemieszczającego się pochodu więźniów, nie milkły głośne przekleństwa konwojentów a także co chwilę odzywające się strzały karabinowe do skrajnie wyczerpanych więźniów – nie mających sił iść dalej. W ten sposób zakrwawione zwłoki leżały wzdłuż trasy przemarszu – w przydrożnych rowach i pod drzewami. Na trasie ewakuacyjnej wiodącej przez Paruszowiec, co najmniej na tym odcinku drogi leżało 21 zwłok więźniów, które następnie miejscowa ludność pochowała na cmentarzu Zakładu Umysłowo Chorych w Rybniku.

Na teren noclegu w Rybniku, więźniowie przybyli o zmierzchu. Krańcowo wyczerpanych z głodu i zimna (według Foksińskiego był około 20 stopniowy mróz) więźniów wpędzono częściowo do sali restauracyjnej przy stadionie sportowym „Ruda”. Większość tego transportu nocowała na płycie stadionu pod gołym niebem, w szatniach, albo pod dachem trybuny, nakrywając się strzępami materiału określanego kiedyś jako koc. W czasie noclegu na stadionie, konwojenci nadal strzelali do skulonych i marznących więźniów, próbujących ogrzać się przytulając jednego do drugiego. Przez całą noc, słychać więc było strzelaninę dochodzącą z miejsca noclegu.

Około 300 osób stłoczono w drewnianych szopach przystani wioślarskiej znajdującej się przy stawie – kąpielisku „Ruda”. Szopa zbita była z desek, które pod wpływem słońca i wyschnięcia utworzyły dosyć wielkie szpary na stykach jednej deski z drugą. Przez owe szpary mróz „wdzierał” się bez przeszkód do wewnątrz szopy, więc stłoczeni w niej więźniowie nie mieli szans na przeżycie – zamarzli w ciągu nocy.

Według esencjonalnego opisu Jana Delowicza, kilkunastu więźniów mimo czujnej uwagi konwojentów, zdołało zbiec w paruszowskie lasy by następnie znaleźć schronienie u Polaków zamieszkujących okoliczne miejscowości.

[…] Między innymi Franciszek Baron i Roman Pierchała z Rybnika wspólnie uratowali 2 więźniów, którzy ukryli się w lesie. Byli to polscy Żydzi, a jeden z nich pochodził z Łodzi. Nocą do okna domu Katarzyny i Józefa Fyrgutów w Kamieniu zapukał więzień, który – gdy wpuszczono go do środka – powiedział, że uciekł z Rybnika. Ukryto go w słomie na strychu obory. Nazywał się Karl Grün i był wiedeńczykiem. Tej samej nocy, około 23:00, również Stanisława i Jan Zychowie, mieszkańcy przysiółka Młyny, usłyszeli stukanie w okno. Gdy otworzyli drzwi wejściowe, do wnętrza budynku weszło trzech mężczyzn w pasiakach. Byli to ojciec i jego dwaj synowie. Więzień ten powiedział w języku polskim, że uciekli z Rybnika. Gdy ogrzali się i zaspokoili głód, Jan Zych jeszcze tej samej nocy zaprowadził ich do stodoły w folwarku „Spendlowiec”, gdzie pracował, a już wcześniej ukryto więźniów zbiegłych podczas strzelaniny w lesie. Do domu Gertrudy Brzeziny w Kamieniu na Świerkach dotarł rano więzień ubrany w pasiak. Od niego (mówił po polsku) Gertruda oraz jej córki Marta i Elżbieta dowiedziały się, że uciekł z Rybnika. Zjadłszy podany mu posiłek, opuścił dom Brzezinów […].

O godzinie 6:00 dnia 23 stycznia, nastąpił wymarsz kolumny z Rybnika. Najgorszy w skutkach była noc więźniów umieszczonych w owej szopie przystani wioślarskiej. Znajdowały się tam same zamarznięte szkielety ludzkie – w pozycji stojącej, jeden przy drugim. Kilkudziesięciu innych więźniów którzy z osłabienia i zimna nie mogli iść dalej, esesmani zamordowali przy ul. Gliwickiej – na mostku rzeczki Młynówki do której następnie zrzucili zwłoki. Niektóre z ofiar dawały jeszcze oznaki życia. Nie było jednak szans na uratowanie się, gdyż przydusiły je następne zrzucane do wody ciała pomordowanych. Kilka zwłok przyprószonych śniegiem leżało wzdłuż płotu na wysokości stadionu, ale po jego zewnętrznej stronie.

Jest w książce Jana Delowicza i inny bardzo ważny opis dotyczący znanych w Rybniku gestapowców Sopali i Mainki:

[…] 23 stycznia, pomiędzy godziną 16:00 a 17:00, do sali restauracji „Wypoczynek” na Rudzie dwaj umundurowani gestapowcy, Georg Mainka i Sopalla, przyprowadzili około 35 więźniów, zbiegłych w czasie strzelaniny na terenie przysiółka Młyny. Przyszli oni pieszo z Kamienia przez Paruszowiec, a stamtąd obecną ul. Wyzwolenia i ul. Gliwicką dotarli do restauracji. Więźniów tych ustawiono przed północną ścianą szczytową (od strony Wielopola). Potem Mainka dwom więźniom dał polecenie wyjścia na zewnątrz. Tam na skarpie, w prawo od schodów prowadzących z tej sali na ul. Gliwicką, kazał im położyć się na brzuchu, głową do ul. Gliwickiej. Następnie dwa razy strzelił. Obaj zabici zostali strzałami w kark. Sopalla zaś w tym czasie pilnował w sali pozostałych więźniów.

Dokonawszy egzekucji, Mainka wrócił do sali i zawołał: „Zu zwei!” Na zewnątrz wyszła kolejna dwójka więźniów, których zastrzelił w ten sam sposób jak poprzednich. Gdy już zamordował 8 więźniów, reszta nie chciała wychodzić z sali, wiedząc, co ich czeka. W odpowiedzi na odmowę Mainka otworzył do nich ogień z pistoletu maszynowego. Wszyscy więźniowie padli na podłogę, a na ścianie pełno było otworów po kulach karabinowych. Wybite również zostały szyby w oknach. Po tej masakrze Mainka wyszedł bez słowa z sali na zewnątrz, ku zwłokom wcześniej zastrzelonych 8 więźniów. Po chwili padł strzał. Przed budynkiem restauracji, obok zwłok więźniów, leżał na plecach ich morderca i całe usta miał zakrwawione. Był martwy, a w zaciśniętej dłoni trzymał pistolet, który zabrał mu gestapowiec Sopalla. Potem sprawdzał on, który z więźniów jeszcze żyje. Każdego, który zdradzał oznaki życia, dobijał strzałem w czoło. W ten sposób Sopalla zamordował 8 żyjących jeszcze więźniów, którym wcześniej udało się uniknąć śmiertelnej kuli, oraz dobił kilku rannych, którzy jęczeli z bólu. Z rozbitych czaszek mózg spływał na podłogę. Wszyscy byli młodzi; wiekiem nie przekraczali 40 lat. (Po wojnie na podłodze owej sali, na pół zburzonej w wyniku działań frontowych, znajdowały się ciemne plamy zakrzepłej krwi, około 1 m. średnicy).

Po dokonaniu tej zbrodni gestapowiec opuścił salę. Zwłoki drugiego Niemca zaś pozostały w miejscu jego śmierci. Po upływie dwóch godzin, około 18:00, jeden z leżących w sali więźniów zaczął głośno jęczeć. Był polskim Żydem. W tym momencie do sali weszło 2 innych gestapowców, z których jeden zastrzelił jęczącego. Przyprowadzili też oni kolejnych 6 więźniów. Wszyscy byli młodzi, mieli około 30 lat.

Gdy weszli do sali, kazano im stanąć w szeregu pod ścianą, naprzeciw drzwi wejściowych, w odległości pół metra jeden od drugiego. Potem obaj zaczęli wyjmować pistolety z kabur. Wtedy więźniowie, zdając sobie sprawę z tego, co ich czeka, zaczęli prosić hitlerowców w języku polskim, aby darowali im życie, gdyż mają rodziny, dzieci. Niemcy jednak nie okazali litości i wszystkich zamordowali strzałami w czoło. Potem odeszli w stronę miasta.

W tym samym dniu widziano również, jak jeden z gestapowców ścigał przed stadionem więźnia biegnącego od centrum Rybnika. Umundurowany był na czarno i na głowie miał czapkę polową z daszkiem. Przed nim zaś, w odległości około 100 m, uciekał 18-letni chłopak. Zmierzał on w kierunku nie zamarzniętych stawów na Rudzie. Gdy dotarł do jednego z nich, bez zastanowienia wszedł do wody (drugi od ul. Gliwickiej). Chciał wpław przedostać się na drugą stronę, gdzie był las, a w nim ocalenie. Wcześniej jednak na brzeg stawu przybiegł gestapowiec, który natychmiast zaczął doń strzelać i po kilku strzałach trafił go w plecy. Więzień pogrążył się w wodzie i już się nie wynurzył. Gestapowiec jeszcze przez chwilę stał na brzegu, a potem zawrócił w stronę miasta.

Nazajutrz, krótko przed południem, przed siedzibę gestapo w Rybniku zajechał wojskowy samochód ciężarowy w kolorze zielonym, cały kryty blachą. Gdy kierowca zameldował swój przyjazd, pijani gestapowcy wyszli z budynku i otworzyli tylne drzwi samochodu. Na podłodze leżało ciało Georga Mainki. Obejrzawszy zwłoki, wrócili do budynku, a samochód odjechał w nieznanym kierunku. […]

[…] Po wyzwoleniu, na stadionie w Rybniku, który był jednym z miejsc noclegu więźniów, odbyła się msza żałobna w ich intencji. Wzięli w niej tłumnie udział miejscowi i okoliczni mieszkańcy. Mszę celebrował ks. Maksymilian Goszyc. Po mszy wszyscy udali się na cmentarz Zakładu Umysłowo Chorych. Tam nastąpiło uroczyste odsłonięcie pomnika. Na zbiorowej mogile ustawiono drewniany krzyż, a harcerze z rybnickiego Hufca złożyli przyrzeczenie.

Spoczywają na wieki, na wiecznie polskiej ziemi rybnickiej. A było ich 385, ludzi miłujących życie i swobodę, a których zamordowali w Rybniku zbrodniarze, dla których śmierć i mord były rzemiosłem, przed którym pochodnie Nerona stanowią drobne barbarzyństwo. Pamięci ich społeczeństwo Rybnika ofiarowało pomnik – dokument hitlerowskiego ludobójstwa i dowód wspaniałej ofiary, złożonej przez byłych więźniów politycznych na ołtarzu Ojczyzny.[…].

 

Po masowych morderstwach więźniów w Rybniku, kolumna ewakuacyjna ruszyła dalej – w kierunku Raciborza, a stamtąd przez Głubczyce, Prudnik do Głuchołaz.

Powołam się kolejny raz na relację Leona Foksińskiego znajdującego się w tej kolumnie ewakuacyjnej:

[…] „28 stycznia doszliśmy w okolice Głuchołaz. Tam zaprowadzono nas do jakiegoś dworu, gdzie spędziliśmy noc w stodole. Było nas już wtedy bardzo mało, ok. 600 osób.”

[…] „W ciągu 10 dni transportu ewakuacyjnego zaledwie 4 razy podano nam posiłek – i to tylko same kartofle. Nie dostaliśmy jednak niczego do picia, więc pragnienie zaspakajaliśmy śniegiem”.

Z Głuchołaz, „oświęcimski” transport „przez Rzędówkę” rozdzielał się w taki sposób, że część więźniów prowadzono dalszą drogą przez Świdnicę, Strzegom do KL Gross-Rosen, natomiast druga grupa skierowana została w kierunku zachodnim – do Wałbrzycha.

Niewiele więźniów przeżyło ów transport – poza tymi, którym jak Leonowi Foksińskiemu udało się z tego transportu szczęśliwie uciec. Odsyłam jednak zainteresowanego czytelnika do książki Jana Delowicza „ŚLADAMI KRWI”, gdzie bardzo szczegółowo opisane są poszczególne fragmenty marszu oraz zeznania świadków o tej tragedii – spowodowanej przez złoczyńców z pod znaku „SS”.

Publiczna egzekucja zbiorowa 3.09.1943 r. w Żabnicy …

Ziemio moja beskidzka

ziemio twarda jak skała

O nieraz się po tobie

krew mych braci polała

 

Tym oto fragmentem wiersza poety ludowego Wawrzyńca Hubaka – ks. dr Jan Krawiec rozpoczął swoje kazanie w 50 rocznicę od wydarzeń w Żabnicy. Ja zaś szczęśliwym zbiegiem przypadku, przygotowując do druku Martyrologium mieszkańców Żywiecczyzny … – otrzymałem tą wstrząsającą relację świadka egzekucji zbiorowej w Żabnicy, stanowiącą wprowadzenie do mojego skromnego wkładu w utrwalanie pamięci o bohaterach właśnie Żywiecczyzny. Dodam dla wyjaśnienia, że przytaczam zaledwie fragment kazania, a jest ono oparte o osobiste odczucia kś. dr Krawca – trzynastoletniego wówczas świadka tego mordu w Żabnicy.

 

[…] Dzień 3 września 1943 r., mimo iż pogodny, piękny i słoneczny, to jednak dla mieszkańców Żabnicy był dniem tragicznej, smutnej i bolesnej żałoby, o której nie tylko ludzie, ale i żabnickie gronie zapomnieć nie mogą.

Jako 13-letni, dorastający chłopiec, wraz ze swoim bratem Józefem 3 września od rana z wielką uwagą obserwowaliśmy, jak pod nadzorem policji niemieckiej niektórzy mężczyźni z Żabnicy budowali szubienicę, na której za kilka godzin mieli zawisnąć nasi rodacy. Na silnej żerdzi, przeciągniętej pomiędzy trzema młodymi olchami, gestapowcy powiesili jedenaście długich, białych sznurów, zakończonych na dole pętlami.

Od godziny 13:00 dookoła szubienicy zaczęli gromadzić się przestraszeni, spędzeni z Żabnicy, Węgierskiej Górki i Cięciny ludzie oraz niemieccy osadnicy z Ciśca. Około godziny 14:00 na miejsce egzekucji zaczęły przyjeżdżać duże samochody ciężarowe, wypełnione policją niemiecką i gestapowcami, którzy po wykonaniu około godz. 12:00 egzekucji na 10 Polakach w Kamesznicy, przyjeżdżali do Żabnicy, by tu wykonać karę śmierci przez powieszenie na naszych rodakach.

Zebrany, a raczej spędzony tłum, otoczony przez Niemców z karabinami maszynowymi, ze strachem oczekiwał nadejścia godziny 15:00, kiedy to miała nastąpić zapowiedziana egzekucja. Na kilka minut przed tą godziną do szubienicy zbliżała się powoli, w tumanach kurzu, po kamienistej wiejskiej drodze, kolumna niemieckich samochodów, w środku której znajdowała się zakratowana i opancerzona więźniarka, pilnowana przez gestapowców z gotowymi do strzału pistoletami maszynowymi.

Gdy więźniarka zatrzymała się blisko szubienicy, obok wysokiej topoli i wierzby, gestapowcy jak szakale szybko otoczyli samochód, z której wypychano, a raczej wyrzucano biednych, spętanych skazańców. Każdy więzień – po brutalnym zerwaniu z głowy kapelusza lub czapki – był chwytany pod ręce przez dwóch gestapowców, następnie dołączał do grupy skazanych i utworzonym przez policję szczelnym szpalerem prowadzony był pod zwisające pętle szubienicy.

Z przerażeniem rozpoznawaliśmy wśród wyrzucanych z zakratowanej więźniarki ubranych w cywilne ubrana ludzi o bladych i trochę opuchniętych twarzach naszych drogich rodaków. Jeszcze dziś mam przed oczyma upadającego na ziemię Rudolfa Dobosza (który miał złamaną nogę). Szybko podnieśli go gestapowcy i podpierającego się laską – podobnie jak innych skazańców – podprowadzili pod szubienicę.

Gdy ustawiono wreszcie więźniów pod szubienicą, z głośnika umieszczonego na samochodzie zaczęto odczytywać straszny wyrok, najpierw w języku niemieckim a potem polskim. Smutni rodacy stojący pod szubienicą jakoś się ożywili. Coś do siebie cicho szeptali. Coś sobie przekazywali. Co było przyczyną ich ożywienia? Co sobie przekazywali? Co zauważyli??

Zauważyli stojącego blisko szubienicy, pod wierzbą, ks. proboszcza Gabriela Zemanka, który – powiadomiony o egzekucji przez Jakuba Wojtyłę – przyszedł, by swoim znajomym parafianom i innym skazańcom udzielić ostatniego kapłańskiego rozgrzeszenia. Mimo iż, jako dawny kapelan wojskowy, wiedział dobrze, że jego nieproszone przyjście może się źle skończyć, to jednak przyszedł, by spełnić swój kapłański obowiązek.

Gdy ks. proboszcz, ubrany w sutannę, nałożył na siebie fioletową stulę i zaczął skazańcom udzielać rozgrzeszenia, oni, nie mogąc bić się w piersi, gdyż mieli ręce w tyle związane sznurami, na znak skruchy i żalu pochylili swoje wygolone głowy, a następnie, podniesieni na duchu po otrzymaniu rozgrzeszenia, wznieśli swoje oczy do nieba, do którego już wszyscy odlatywali…

Podczas tej smutnej i wzruszającej sceny zauważyliśmy jakiś ruch, jakieś zamieszanie wśród gestapowców. Wtedy to jeden z policjantów niemieckich powiedział:

– Niech się ksiądz wynosi!

Po tych słowach ksiądz proboszcz, schowawszy stulę i pochyliwszy się, szybko uciekał przejściem robionym mu przez zgromadzonych, którzy widzieli ścigających go kilku gestapowców. Uciekający ks. proboszcz wbiegł do drewnianego domu Ludwika Kupczaka i skrył się na strychu, będąc na tyle jeszcze przytomnym, że wciągnął za sobą na strych ruchomą drabinę. Ścigający go gestapowcy, widząc, że ksiądz zniknął im z oczu, przeszukali stajnię i inne otwarte pomieszczenie, próbując dostać się na strych. Ukryty na strychu ks. proboszcz, jako że znał dobrze język niemiecki, zrozumiał wypowiedź jednego z gestapowców:

– Gdzieżby taki gruby klecha po belkach wszedł na strych, skoro ty, młody, tam dostać się nie możesz…

Po tych słowach gestapowcy poszli dalej szukać uciekiniera, a pod szubienicą, niezależnie od polowania na ks. proboszcza, jakiś gestapowiec przez głośnik ogłaszał wyrok, odczytując nazwiska poszczególnych skazańców:

Rudolf DOBOSZ – gajowy, ur. 1895 r., zamieszkały w Sopotni Wielkiej,

Ferdynand DZIEDZIC – rolnik, ur. 1912., zamieszkały w Cięcinie

Józef FIJAK – rolnik, ur., 1898r., zamieszkały w Żabnicy

Fryderyk GAWEŁ – robotnik, ur. 1904 r., zamieszkały w Węgierskiej Górce,

Franciszek CHOWANIEC – gajowy, ur. 1910 r., zamieszkały w Sopotni Wielkiej,

Jan KANIA – rolnik, ur. 1890 r., zamieszkały w Cięcinie

Stanisław KONIOR – pracownik leśny, ur. 1926 r., zamieszkały w Żabnicy,

Franciszek SZUMLAS – gajowy, ur. 1907 r., zamieszkały w Żabnicy,

Jan WALIGÓRA – rolnik, ur. 1920 r., zamieszkały w Sopotni Wielkiej,

Ludwik ZEMAN – rolnik, ur. 1925 r., zamieszkały w Ujsołach,

Jan ŻABNICKI – gajowy, ur. 1895 r., zamieszkały w Żabnicy.

Po odczytaniu ostatniego nazwiska padły wstrząsające i przerażające słowa strasznego wyroku:

– Wszyscy wymienieni, obecni tu więźniowie za to, że różnymi środkami i sposobami wspierali „Zieloną Kadrę”, zostali przez Sąd Doraźny w Mysłowicach skazani na karę śmierci. Wyrok ma być wykonany natychmiast przez powieszenie.

Po tych wstrząsających słowach, w głuchej, grobowej ciszy gestapowcy trzymając każdego skazańca pod ręce prowadzili go na podest szubienicy. Była to ostatnia, smutna i krótka droga naszych drogich rodaków idących na śmierć.

Patrząc na powoli wchodzących po schodach na szubienicę rodaków, należało podziwiać ich bohaterstwo, bo chociaż uginały się pod nimi nogi, to jednak szli spokojnie i odważnie. Nikt się nie szamotał. Nikt nie złorzeczył ani nie rozpaczał.

Owszem, gdy stojącym na pomoście szubienicy na szyję nałożono pętlę, po raz ostatni z bólem i żalem popatrzyli na stojących i płaczących rodaków.

O czym nasi rodacy w ostatnich chwilach swojego życia myśleli – nie wiemy.

O czym myśleli ojcowie patrząc na stojące przed szubienicą dzieci – nie wiemy.

O czym myśleli synowie, widząc z bólu mdlejących rodziców – nie wiemy.

O czym myślał Józef Pijak, osierocający ośmioro drobnych dzieci – nie wiemy.

O czym myślał najmłodszy, 17-letni Stanisław Konior, szukający w tłumie swojej drogiej matki, która z powodu choroby serca nie była zdolna przyjść, by chociaż z daleka pożegnać swojego kochanego syna – również nie wiemy.

Wiemy jednak, że w tych dramatycznych chwilach nasi rodacy spokojnie i odważnie spoglądali w oczy zbliżającej się śmierci.

Patrząc na spokojnie stojących na szubienicy skazańców, mimo woli pytamy, co było ich siłą i mocą, że w tej smutnej i tragicznej sytuacji żaden z naszych bohaterskich rodaków, nawet 17-letni Stanisław Konior się nie załamał.

Siłą i mocą w tej tragicznej chwili była dla nich głęboka wiara, zapewniająca ich, że chociaż umierają, to jednak ich życie się nie kończy. Siłą i pociechą, która do pewnego stopnia koiła i łagodziła ich straszne cierpienie, było ostatnie kapłańskie sakramentalne rozgrzeszenie. To, że głęboka i żywa wiara była w ostatnich chwilach ich doczesnego życia siłą i mocą, nie jest jakimś przypuszczeniem, ale faktem, który bohaterscy męczennicy w ostatnich chwilach życia jasno wyrazili. Tak, wyrazili! Bo gdy dwaj oprawcy: jeden ubrany w mundur gestapowca, a drugi – w cywilu, zaczęli zrzucać biednych skazańców z pomostu szubienicy, wówczas oni – choć im nie zezwolono na ostatnie słowo, na wyrażenie ostatniej woli i ostatnich życzeń – dotąd milczący – nasi rodacy w ostatnich sekundach swego życia wzruszająco i serdecznie do nas przemówili.

Co nam powiedzieli? Jak się z nami pożegnali? Pożegnali się z nami pięknym staropolskim chrześcijańskim zwyczajem, gdyż jedni potężnym i donośnym głosem wołali: „Zostańcie z Bogiem, Rodacy!” Drudzy: „Do zobaczenia, Rodacy!” Jeden, chyba Fryderyk Gaweł, w ostatniej chwili zawołał „Niech żyje Pol…!” Niestety, nie wypowiedział już całego drogiego słowa „Polska”, gdyż właśnie wtedy dokonał żywota.

Te ostatnie, bolesne i smutne pożegnania oraz moment zrzucenia naszych rodaków z pomostu szubienicy były tak wstrząsające, tak wzruszające, że jedni zasłaniali sobie oczy, by nie patrzeć na to tragiczne wydarzenie, inni odwracali się od szubienicy, a jeszcze inni modląc się jak dzieci płakali… Widziałem jak nawet niemiecki policjant ocierał płynące z oczu łzy.

Po strąceniu ostatnich skazańców z podestu szubienicy wśród płaczu i szlochu zebranego tłumu kat w mundurze gestapowca schodząc z szubienicy ostentacyjnie otrzepał, jakby z prochu, swoje ręce i ze wstydem pośpiesznie odszedł do samochodu. Drugi kat – w cywilu – po zejściu z podestu szubienicy jak Piłat obmył swoje dłonie w czystych wodach rzeki Żabniczanki.

Żałosny szloch i płacz zgromadzonych rodaków zagłuszał silny warkot samochodów, którymi odjeżdżali dumni ze swojego dzieła policjanci i gestapowcy.

Po egzekucji martwe ciała pomordowanych wisiały na szubienicy aż do godziny 18:00, oblane blaskiem słońca, powoli ze smutkiem zachodzącego za Baranią Górę, matkę królowej polskich rzek.

O godzinie 18:00 lekarz niemiecki, w obecności prokuratora, stwierdził zgon skazańców, a potem dwaj ubrani w pasiaki więźniowie obozu oświęcimskiego wnosili, a raczej wlekli do dużego samochodu martwe ciała drogich rodaków, gdzie znajdowały się już ciała Polaków zamordowanych w Kamesznicy. Po odwiezieniu zwłok do obozu w Oświęcimiu, jak zawsze w takich wypadkach, spalono je w obozowym krematorium. […]

 

Głęboka, żywa wiara była ich siłą i mocą w ostatnich chwilach doczesnego życia…

(prawdopodobnie refleksja ks. dr J. Krawca

 

O poezji, patriotyźmie, i sadyźmie oprawców hitlerowskich …

… pianista uderzając w klawiaturę fortepianu, wystukuje dźwięki adagia z Koncertu Fortepianowego Nr 5 Op. 73 L. Beethovena, a dostojność kompozycji niemal nakazuje wstrzymanie oddechu, by zbędnym szmerem nie spowodować zafałszowania kompozycji Geniusza. Kompozytor wplata w melodykę tragizm niespełnionej miłości i świadomość potęgującej się głuchoty, zaś z głębin mojej świadomości, dźwięki te wywołują inne skojarzenie – z natarczywością sylabizują wiersz Abrahama Koplowicza który zginął w KL Auschwitz w wieku 13 lat.

(Abraham (Abramek) Koplowicz ur.18 lutego 1930 w Łodzi, – poeta żydowski, więzień getta łódzkiego, zamordowany w obozie koncentracyjnym w sierpniu 1944 r. w KL Auschwitz-Birkenau. Już jako więzień getta, w wieku kilkunastu lat, pracował w warsztacie szewskim. Jednocześnie, w szkolnym zeszycie zapisywał swoje wiersze i krótkie obrazki satyryczne, dokumentując codzienność getta i własne przeżycia. W sierpniu 1944 r. został wraz z matką został wywieziony do KL Auschwitz-Birkenau, gdzie oboje zginęli w komorze gazowej. Przeżył ojciec, który po powrocie do Łodzi odnalazł zeszyt z wierszami. Niezwykłe świadectwo trzynastoletniego poety z łódzkiego getta).

 

Marzenie …..
[Jak?] ja mieć będę dwadzieścia lat,
[Zacznę?] oglądać nasz piękny świat.
[Usiądę?] w wielkim ptaku motorze
[I wzniosę się?] w wszechświata przestworze.
Popłynę, pofrunę w świat piękny, daleki.
Popłynę, pofrunę przez morza i rzeki.
Chmura siostrzycą, wiatr będzie mi bratem.
Się będę zdumiewał na Nilem, Eufratem.
Zobaczę sfinksy i piramidy
W prastarym kraju boskiej Izydy.
Przepłynę nad ogrom wody Niagary.
Kąpać się będę w słońcu Sahary.
Przez szczyty Tybetu, co w obłokach giną,
Nad cudną, tajemną magów krainą.
A wydostawszy się spod skwarów mocy
Będę szybował nad lodem Północy.
Przefrunę nad wielką wyspą kangurów
I nad szczątkami Pompei murów.
Nad świętą Ziemią Zakonu Starego
I nad ojczyzną Homera słynnego.
Się będę zdumiewał nad pięknym światem-
Chmura siostrzyca, wiatr będzie mi bratem.

I w taki oto sposób następuje reakcja w mojej uczuciowości, wrażliwość na patriotów mojego pokolenia – autentycznych patriotów a nie samozwańczych!

Ci bowiem o których pamięć się dopominam opracowując ich biogramy, także mieli swoje marzenia! Chcieli żyć, tulić do siebie najbliższych, spoglądać na wschody i zachody słońca … Niestety, te marzenia tak proste, tak ludzkie, odbierano im wyjątkowo sadystycznie, w majestacie absolutnej bezkarności!

Analizując obecne poczynania tzw. „przedstawicielstwa narodu”, coraz częściej nawiązujemy właśnie „my naród” do analizy owych patriotycznych zachowań, dyskusji o patriotyzmie. Przypominam wiec, oczywistą wykładnię tych haseł (Według Słownika Wyrazów Obcych PWN z 1980 r.):

Patriota – człowiek kochający swoją ojczyznę i naród, gotów do poświęceń dla ich dobra.
Patriotyczny – właściwy patriocie, mający na względzie dobro ojczyzny; obywatelski.
Patriotyzm (od rzecz. patriota) – postawa społeczno-polityczna i forma ideologii, łącząca przywiązanie do własnej ojczyzny oraz poświęcenie dla własnego narodu – z szacunkiem dla innych narodów i poszanowanie ich suwerennych praw.

 

Nie ma więc mowy o uwarunkowaniu zostania patriotą – w zależności od przynależności do „właściwej” opcji politycznej! Poczułem się dotknięty gdy w geście „uznania” – że piszę o Akowcach, zaliczono mnie do grona ludzi o orientacji „prawicowej”. Według niektórych osób, prawo do wypowiedzi na pewne tematy związane z historią naszego kraju, mają ludzie z „wybranej” – „jedynie słusznej” opcji politycznej, niezależnie od tego, czy mają na ten temat coś do powiedzenia, czy też powielają jako „swoje” – zasłyszane gdzieś fanaberie (nie zawsze zgodne z prawdą) .

Podczas rozmów jakie prowadzałem zbierając materiały do moich książek, zaskakiwała mnie dowolność interpretacja hasła „patriota”. Znając bowiem przeszłość wielu tychże rozmówców (nie byłych więźniów obozów koncentracyjnych), powodowało niesmak, że wówczas gdy Ojczyzna była zniewolona – w potrzebie, jedni bez wahania stawali do walki o jej wyzwolenie, natomiast byli i tacy, którzy robili wszystko, by „się nie narazić”. Wstąpienie do jakiejkolwiek organizacji ruchu oporu, pomoc tym którzy na taką odwagę się zdobyli, nie wchodziło w rachubę, gdyż uważali to za potencjalne zagrożenie dla siebie i swoich rodzin. Teraz gdy nie ma zagrożenia, bezwstydnie opowiadają o swoich zasługach w tamtej ponurej przeszłości, o tym co by zrobili, gdyby okupacja trwała dłużej. Ale jak się okazuje, i ta odleglejsza historia, jak i nowsza charakteryzują się takimi samymi przykładami!

Ojczyzna ma dla mnie wartość nadrzędną. Bez względu na sympatie polityczne, staram się w sposób obiektywny przedstawiać fragmenty wydarzeń, jakie miały miejsce w nie tak odległej przeszłości. Słuchając natomiast niektórych relacji na ten sam temat, brzydzę się, jak na przekłamaniach usiłuje się „zbijać” kapitał polityczny lub materialny. Cóż więc wspólnego z patriotyzmem ma „kupczenie” wydarzeniami z przeszłości?

Wykrzykuję to głośno, że Ci właśnie rodacy przez patriotyczne postawy byli wtrącani do więzień, obozów koncentracyjnych, polenlagrów, oflagów, stalagów itd. Paradoksem jednak jest to, że w kolejnej wersji „Rzeczypospolitej”, publikacje utrwalające pamięć o Tych męczennikach mają tak niewielkie znaczenie!

Nie ukrywam podziwu dla Narodu Żydowskiego, determinację z jaką czynią poszukiwaniu swoich ofiar ludobójstwa i Holokaustu – czczą pojedyncze ofiary, pojedynczego człowieka, który doznał cierpień czy został zamordowany w hitlerowskich obozach zagłady (gdyż i ja na tym skupiam swoją uwagę).

A … – nawiązując do powyższego wywodu, gdy oglądałem uroczystość (29.06.2007 r.) wmurowania aktu erekcyjnego Muzeum Historii Żydów Polskich, doznałem (kolejny raz) przykrego odczucia żalu i frustracji, na jakich to politykierów sobie zasłużyliśmy. Jakże przykre jest, że Polacy którzy dostali się do obozów koncentracyjnych w latach 1939-1945 za walkę z hitlerowskim najeźdźcą w różnego rodzaju organizacjach ruchu oporu (ZWZ/AK, POP, SZP, PTOP, RRO, itd.), nie byli godni spotkania z Prezydentem owej IV Rzeczypospolitej. Na takie spotkania delegowani byli niskiej rangi pracownicy kancelarii – „pałacu prezydenckiego” (tak było w Muzeum w Oświęcimiu).

I … kolejna refleksja zrodzona z wielkiego rozżalenia – ileż euforii wywołała zmiana nazwy KL Auschwitz-Birkenau na Niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny i zagłady (1940-1945). Czy poza nazwą zmieni się coś w umysłach tych, którzy odpowiedzialni są za pamięć o największym cmentarzysku świata jakim jest bez wątpienia był Konzentrationslager Auschwitz-Birkenau? Czy zmieni się coś w chęci udokumentowania, ile Polaków zginęło w tym obozie – czy innych obozach w których Polacy przechodzili męczeństwo? Czy skończą się stałe i przy każdej okazji wygłaszane zapewnienia o pamięci o byłych więźniach – bez faktycznego i konkretnego zajęciem się tym tematem? Czy stanie się to powinnością – podkreślam powinnością politykierów różnych szczebli państwowej administracji?

W imieniu häftlinga … KL Auschwitz nr 111912 oraz innych haftlingów …

klistala jan 2 pop

Häftling nr …….. – tak oto osoba z imieniem i nazwiskiem stawała się numerem ewidencyjnym w większości hitlerowskich obozów koncentracyjnych – określanych jako miejsce zagłady, piekło, „fabryka śmierci“ itd.

Jednym z owych häftlingów w KL Auschwitz był mój ojciec, jego szwagier, szwagierka i wielu – wielu innych znajomych oraz kolegów z ruchu oporu w szeregach organizacji konspiracyjnej ZWZ/AK, przeciw okupantowi hitlerowskiemu z lat 1939-1945.

Od kilku już lat zajmuję się utrwalaniem pamięci o tragicznych losach więźniów, gdyż w wielu rodzinach których bliscy zostali zamordowani w obozach, jest to nadal niezabliźniona rana. Nadto, paradoksem czy stale niezrozumiałym faktem jest lekceważenie patriotyzmu i pamięci Tych, dla których nadrzędne były wartości „BÓG, HONOR, OJCZYZNA”, którzy jak mało kto zasługują na ową realną pamięć. Powiem brutalnie, że wielu przedstawicieli władz państwowych, regionalnych, tzw. działaczy organizacji kombatanckich, przypomina sobie o Tamtych patriotach – grając na uczuciach ludzi, gdy chcą zdobyć profity wyborcze, polityczne a nie rzadko materialne.

Nawiązuję w sposób świadomy do takiego zachowywania się polityków i różnego rodzaju społeczników, gdyż odczuwam to osobiście – jak uchylają się od konkretnej pomocy, gdy zachodzi możliwość (a powinno to być koniecznością) utrwalenia i następnie wydania publikacji o byłych więźniach. Narażę się politykom i „działaczom wszelkiej maści” urodzonym po 1945 r. gdy zarzucę im wprost, że nie znając warunków terroru w okresie okupacji hitlerowskiej, bezwstydnie stawiają swoje zasługi, swoje „styropianowe” przeżycia znacznie wyżej od tych, jakie musieli znosić w obozach koncentracyjnych – „Tamci” patrioci.

Warto przypomnieć, na jak bezwzględnego wroga trafili nasi rodacy, że ta bezwzględność i masowe mordowanie polskich obywateli pozostawiła jakże makabryczny ślad –niezliczoną ilość mogił oraz cmentarzysk w Europie, wśród których KL Auschwitz-Birkenau stanowi pierwszoplanowe miejsce.

Okupant hitlerowski skrupulatnie realizował swoje zbrodnicze zapędy w oparciu o takie to wytyczne twórcy hitleryzmu – Adolfa Hitlera:

[…] … Wydałem rozkaz zabijania bez litości i bez miłosierdzia mężczyzn, kobiety i dzieci polskiej mowy i polskiego pochodzenia. Tylko w ten sposób zdobędziemy potrzebną nam przestrzeń życiową… Polska będzie wyludniona i zasiedlona Niemcami.

 

My, żyjący w tamtych czasach, znamy z osobistych doświadczeń zachowania okupanta, co znaczy dosłowność stosowania eksterminacji, tortur, mordowanie w majestacie absolutnej bezkarności.

Z takim więc wrogiem toczyli walkę bohaterowie z lat 1939-1945. W tym miejscu, aż kusi, by zacytować przemyślenia Franciszka Żymełki – twórcy ruchu oporu SZP w Rybnickiem. Dedykuję je pod rozwagę tym mądralińskim, którzy mają tak wiele wspaniałych rad, jak należało się zachować w okresie okupacji hitlerowskiej oraz w pierwszych dniach po okupacji!

W czasie okupacji nikt z nas nie myślał, jaka będzie przyszła Polska, jaki system władzy naród wybierze. Nie interesował nas ani kapitalizm, ani komunizm, ani żaden inny system społeczny. Nam chodziło o wolną i niepodległą Polskę. O ustroju i rządzie miało zadecydować społeczeństwo w wolnej już Polsce, przez powszechne, tajne, proporcjonalne, niesfałszowane wybory. W wyborach nie spreparowanych przez żądnych władzy naprawiaczy świata. Najgorsza jest władza, która uważa się za najlepszą nie z racji dbałości o dobro społeczeństwa, ale z powodu idei, którą reprezentuje. Idei często nierealnej lub zgoła utopijnej, wyznawanej przez garstkę fanatyków lub, co gorsza przez zwykłych karierowiczów i sprzedawczyków. Jeśli taki rząd dojdzie do władzy to biada tym, którzy są innego zdania, mają inne przekonania, innej idei służą.

Ludzie i systemy silnej ręki nie mogą trwać zbyt długo, ponieważ nie są oparte na zdrowym podłożu i szerokiej platformie. Jest rzeczą oczywistą i zrozumiałą, że każda władza będzie się starała bronić swej idei, swego ustroju i systemu, będzie broniła i wspierała, będzie faworyzowała swych zwolenników, ale powinna pozwolić na istnienie, na rozwój i działalność innych partii i związków, których celem i zadaniem będzie dobro narodu, państwa i wszystkich jego obywateli. Monopartyjność musi z konieczności prowadzić do dyktatury, która nie znosi prawa i przeciwników. Tak było z Juliuszem Cezarem, Napoleonem, Hitlerem i Stalinem.

Nic ująć, nic dodać – co polecam pod rozwagę politykierów – oderwanych od rzeczywistości i problemów narodu.

Ci, którzy za walkę z okupantem dostawali się do obozów koncentracyjnych, niemal wszędzie na początku swojej golgoty, spotykali się z tak otwarcie deklarowanymi zapewnieniami funkcjonariuszy SS:

Ihre verfluchte Schweine, auf euch haben wir gerade gewartet. Jesteście nierobami i bandytami, dla których nie ma miejsca w Niemczech. Może niektórzy z was po reedukacji w tym obozie wyjdą na ludzi i będą pracować dla wielkich Niemiec, ale dla większości wyjście jest tylko jedno – przez komin. Nie będziemy się z wami patyczkować. Każdy (tu wskazał dymiący komin małego krematorium stojącego po lewej stronie bramy ze wspomnianym już napisem) dostanie to, na co zasłuży. Tu będziecie pracować aż wam się woda w d…. zagotuje! Wy psy przeklęte! Będziecie zdychać z głodu, bo nie dla was przeklęci bandyci polscy wielkie Niemcy produkują żywność. Żywność jest dla pracujących i walczących obywateli, żołnierzy Rzeszy. Dla was jest tylko praca do samej śmierci, na którą nie będziecie musieli długo czekać. Nikt z was nie będzie tu żył dłużej niż 3 miesiące. Już my się o to postaramy. W waszych zakutych polskich łbach nie powstanie już nigdy myśl o wolnej Polsce, bo zdechłe świnie nie myślą! Tyle na powitanie. Teraz wam pokażemy, co to jest obóz koncentracyjny Auschwitz! I co to są wielkie Niemcy!”

No i dla milionów spełniały się takie prognozy, także dla mojego ojca, wujka, i wielu – wielu innych więźniów, którzy w obozie nie przeżyli dłużej, ponad owe trzy miesiące.

Być może, reaguję za ostro na coraz większe zobojętnienie sprawami byłych męczenników hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Kto jednak ma dbać o ich pamięć, skoro chociażby Instytut Pamięci Narodowej – mimo tak wymownie kojarzonego zakresu działania, zajmuje się „roztrząsaniem” bardzo wąskiego okresu pookupacyjnego – okresu tzw. komunizmu, bawi się „teczkami” o agentach UB? Po co zostało powołane Narodowe Centrum Kultury z działem „Świadkowie historii” i takimi ambicjami:

„Program „Świadkowie Historii” polega na zbieraniu i multimedialnym archiwizowaniu świadectw „zapomnianych bohaterów” XX wieku. Chodzi przede wszystkim o losy osób, które w najtrudniejszych momentach minionego stulecia dały świadectwo obywatelskiej przyzwoitości – w swoim miejscu pracy, w szkole, na uczelni. Czasem zwykła uczciwość i obywatelska przyzwoitość wywierała duży wpływ na życie wielu. Interesują nas relacje świadków, którzy przedstawią lokalne, dotąd mało znane, a ważne wydarzenia historyczne”. Z jakiego zatem wieku pochodzę męczennicy obozów o których pamięć się upominam???

Gdy oferowałem udostępnienie do tegoż „Programu” około 40 opracowań (na podstawie wspomnień i pamiętniki byłych więźniów), NCK nie wykazało zainteresowania takimi materiałami!!! (Z trzech przekazanych opracowań – jedno zostało wstawione do strony Internetowej „Programu”).

Przedstawiam te przykłady z wielkim rozgoryczeniem, gdyż nie chodzi o reklamę tego co robię, ale odpowiadam na pytanie dlaczego to robię, skoro instytucje do tego powołane – łącznie z wieloma organizacjami kombatanckimi nie są zainteresowane tą właśnie „zmaterializowaną” pamięcią o ludziach którzy za Polskę w której żyjemy – oddali życie.

Pytam Prezydenta Miasta Rybnika, Oświęcimia, Bielska-Białej i innych miejscowości, co zrobili w kierunku utrwalania tej pamięci poza deklaracjami o pamięci przy okolicznościowych rocznicach lub spotkaniach? Niech spojrzą na zdjęcia obozowe Tych którym zabrano marzenia, których obdzierano z godności, torturowano i którym zabierano życie! Czyż tak mało można wyczytać z ich twarzy – jakie wyrażali odczucia – w chwili gdy robione było zdjęcie w ramach formalności rejestracyjnych do obozowej dokumentacji?

By zaś nie było wątpliwości – zdjecia te umieszczone sią w słownikach biograficznych które dotychczas opracowałem:

2002 r. Działacze rybnickiego ZWZ/AK w obozach koncentracyjnych cz. I

2003 r. Działacze rybnickiego ZWZ/AK w obozach koncentracyjnych cz. II

2005 r. Harcerstwo w miastach i powiatach Bielska i Białej w latach 1925-45 (z oddzielnym rozdziałem o harcerzach zamordowanych przez hitlerowców – 60 biogramów ofiar hitleryzmu)

2006 r. Martyrologium mieszkańców Ziemi Rybnickiej, Wodzisławia Śląskiego, Żor, Raciborza w latach 1939-1945- Słownik biograficzny (1298 biogramów ofiar hitleryzmu),

2008 r. Martyrologium mieszkańców Ziemi Oświęcimskiej, Andrychowskiej, Wadowickiej, Zatora, Jaworzna, Chrzanowa, Trzebini, Kęt, Kalwarii Zebrzydowskiej w latach 1939-1945 – słownik biograficzny (1447 biogramów ofiar hitleryzmu),

2008 r. Żołnierze rybnickiego ZWZ/AK, POP, PTOP, w obozach koncentracyjnych: Auschwitz-Birkenau, Mauthausen, Gusen, Dachau, Ravensbrück, Buchenwald, Majdanek, Oranienburg, Sachsenhausen, Flossenbürg,… i innych

2008 r. Martyrologium mieszkańców Bielska, Białej, Bystrej, Czechowic, Dziedzic, Jasienicy, Jaworza, Komorowic, Kóz, Mikuszowic, porąbki, Szczyrku, Wilamowic, Wilkowic, Zabrzega, w latach 1939-1945 – słownik biograficzny (1300 biogramów ofiar hitleryzmu),

2009 r. Martyrologium mieszkańców Żywca, Gilowic, Jeleśni, Koszarawy, Lipowej, Łękawicy, Łodygowic, Milówki, Rajczy, Suchej, Węgierskiej Górki w latach 1939-1945 – słownik biograficzny (1251 ofiar hitleryzmu),

2010 r. Suplement do Martyrologium: (497 biogramów ofiar hitleryzmu),

Martyrologium mieszkańców Ziemi Rybnickiej …,

Martyrologium mieszkańców Ziemi Oświęcimskiej …,

Martyrologium mieszkańców Bielska, Białej …,

Martyrologium mieszkańców Żywca …,

2011 r. Martyrologium Mieszkańców Ziemi Cieszyńskiej w latach 1939-1945 – Słownik biograficzny (2039 biogramów ofiar hitleryzmu),

2011 r. Z ich krwi i cierpień nasza wolność – Istebna, Jaworzynka, Koniaków 1939-1945 (opracowanie współautorskie), (146 biogramów ofiar hitleryzmu)

2012 r. – Martyrologium mieszkańców Zaolzia Tom I – (miejscowości podległych administracyjnie pod tereny pow. karwińskiego i frysztackiego), W LATACH 1939-1945 – słownik biograficzny (1809 biogramów ofiar hitleryzmu).

2012 r.Koszmary z hitlerowskich polenlagrów, więzień i konzentrationslagrów w latach 1939-1945.

2013 r. – Martyrologium mieszkańców Zaolzia Tom II – (miejscowości podległych administracyjnie pod tereny pow. karwińskiego i frysztackiego), W LATACH 1939-1945 – słownik biograficzny (1651 biogramów ofiar hitleryzmu).

2014 r. – Martyrologium mieszkańców Zaolzia Tom III w latach 1939-1945, – słownik biograficzny (1898 biogramów ofiar hitleryzmu).

2015 r. Martyrologium harcerek i harcerzy Chorągwi Śląskich w latach 1939-1945 – Słownik biograficzny (1500 biogramów ofiar hitleryzmu).

W słownikach tych zamieszczonych jest około 15000 biogramów byłych więźniów obozów koncentracyjnych, polenlagrów, obozów jenieckich. Tylu osobom – którzy w obozach stawali się numerami, przywróciłem nazwiska!

Często biorę udział w spotkaniach z Tymi, którzy tyle wycierpieli i przy tej okazji wspominają swoje przeżycia – na największym cmentarzysku świata w Muzeum Auschwitz-Birkenau. Są to wspomnienia bolesne, wyciskające łzy tak u wspominających jak i u słuchaczy, szokujące, powodujące wręcz niewiarę w to, że można było przeżyć takie upokorzenia, sadyzm, unicestwianie, gdy żyło się w przekonaniu, że w każdej chwili życie jest zagrożone, że może być odebrane przez bestie, określające się jako naród wybrany – nadludzi, w majestacie absolutnej bezkarności!

Czy więc nie jest paradoksem coraz to nowej wersji „Rzeczypospolitej”, że publikacje utrwalające pamięć o Tych męczennikach mają tak niewielkie znaczenie?

 

 

 

 

 

 

Refleksja o … agentach UB, lojalkach itd.

Jakże ważny to temat na obecny czas niemal narodowego podniecenia, spowodowanego materiałami z tzw. zasobów Kiszczaka, a ponieważ wyjątkową wagę przykładam to tego typu dywagacji, zatem zamieszczam te oto osobiste refleksje.

Opracowując materiały o byłych więźniach hitlerowskich obozów koncentracyjnych trafiałem między innymi na następujące relacje:

„Dora” (chodzi o osadzenie więźnia w obozie koncentracyjnym KL Dora-Mittelbau, miejscowość w Niemczech, okręg Halle) była prawdziwą podziemna fabryką. W rozbudowie znajdowały się ogromne tunele o nieznanym nam (w tym czasie) przeznaczeniu. W okresie gdy tam przebywałem – w podziemiach (4.12.1943 r. – 15.05.1944 r.), prowadzono roboty do przebicia Stolli B i C. Warunki były straszliwie ciężkie. Więźniów nie wyprowadzono w ogóle na powierzchnię ziemi. W całych tych tzw. halach – w przodzie, gdzie były nasze bloki mieszkalne, powietrze było nie do zniesienia. Przy niewystarczającej wentylacji szczególnie dokuczały smrody z podziemnych latryn i z prochu strzelniczego zużywanego do odstrzału urobku w drążonych tunelach. Za pomieszczenia mieszkalne służyły hale nr 42 i 43, położone prawie bezpośrednio przy prowadzonych robotach kamiennych, czyli w miejscu, gdzie i tak już niedostateczna wentylacja była najsłabsza. Dla załatwienia potrzeb fizjologicznych więźniów, przeznaczono u wejścia do hal sypialnych odpowiednie baseny, z których smród w połączeniu ze spalinami (od wybuchów strzelniczych) stwarzał okropną atmosferę. Z ilości około 5 tysięcy więźniów, codziennie umierało kilkadziesiąt. Ciężko chorych więźniów nie zostawiono na koi do czasu skonania, lecz już przed śmiercią związywano im ręce nad głową, wynoszono i układano na cementowej podłodze w hali – przy innych już zmarłych, albo konających więźniach. Były to warunki najgorsze, jakie tylko w ciągu mojego dwu i półrocznego „stażu” obozowego przeżyłem. Oczywiście, w tak piekielnych warunkach, w dzikiej obronie własnego życia, znacznie zmalała solidarność i koleżeństwo pomiędzy więźniami. Dosyć powszechne były kradzieże nawet tych marnych łachmanów więźniarskich, co w końcu doprowadziło do tego, że do spania nie rozbierano się wcale. Koi do spania nie było w wystarczającej ilości, więc w porze przed spoczynkiem, odbywały się regularne bójki o miejsce na koi. Przypominam sobie, że kiedyś przy szukaniu miejsca na koi dostałem drewniakiem w głowę, że aż spadłem z koi z mocno potłuczoną głowa i półprzytomny. Pomieszczenia oczywiście były zawszone, a do tego brudne koce i podarte ubrania więźniarskie. O myciu lub goleniu nie było mowy. Woda była, lecz tylko przy betoniarkach, a zbliżenie się do niej groziło utratą życia. Było kilkanaście wypadków, że więzień próbujący napić się lub zaczerpnąć trochę wody – został zabity. Praca wykonywana codziennie – także w niedziele i święta po 12 godzin na dobę, była bardzo ciężka, Odbywała się pod nadzorem wściekłych kapo oraz oprawców z SS. Przez pozostałe 12 godzin, miały miejsce apele i stójki 2 – 3 godzinne, czekanie na obiad składający się zawsze z „chudej” i jałowej zupy, a potem dalsze 2 – 3 godziny czekania na odbiór chleba. Pozostałe kilka godzin przeznaczone były na spanie przy dusznym i ciężkim powietrzu, urozmaicone bezskutecznym zwalczaniem wszy i szczurów.

Moje przykre refleksje – nie dawano tamtym więźniom styropianu by nie odczuwali chłodu od posadzki. Żaden z tamtych aresztowanych nie podpisywał „układów” z gestapowcami by chronić własny tyłek lub członka rodziny. Gdy zaś jakiś pojedynczy osobnik dopuścił się takiej nikczemności, jednoznacznie nazywano go zdrajcą. Tamci aresztowani członkowie organizacji konspiracyjnych byli twardzi, nieprzekupni, chociaż w większości przypadków ich rodziny były faktycznie zagrożone lub natychmiast wywożone do obozów i skazywane na pewną śmierć.

Jak się to ma do owego kombatanctwa – stawiającego w jednym szeregu tamtych byłych więźniów z internowanymi z okresu lat osiemdziesiątych? Czyżby różnica była aż tak mała? Na domiar złego, z jakimż cynizmem trwa obrona tych, którzy dla własnych profitów, kariery czy wygodnego ustawieniu się w życiu, podpisywali UB-owcom owe „lojalki”.

Obrzydliwość – mówić w przypadku uwikłania w podpisywanie jakichś zobowiązań wobec UB-owców (nawet bez rzeczywistej współpracy), że ma to coś wspólnego z patriotyzmem lub porównywaniem się do męczenników, dla których świętością było owe „BÓG HONOR OJCZYZNA”!!!

Martyrologium harcerek i harcerzy Chorągwi Śląskich …

I wreszcie, po rocznym okresie milczenia na swoim Blogu (http://jerkli.blogspot.com ), niech usprawiedliwieniem owego milczenia będzie intensywna praca nad kolejną (16-tą) książką Martyrologium – dotyczacą harcerek i harcerzy Chorągwi Śląskich w latach 1939-1945.

Na tylnej stronie okładki, zamieściłem takie oto przesłanie: „Czuwaj …. to jakże skromne i krótkie „Czuwaj” jest nie tylko pozdrowieniem harcerskim, ale wiele znaczącym symbolem autentycznego czuwania. Czuwali, by dawać przykład innym poprzez osobiste zachowania i wysokie morale, czuwali – niosąc pomoc potrzebującym, czuwali – by wróg bezkarnie nie zniewalał naszej Ojczystej ziemi. Gdy zaś okupacja hitlerowska stała się faktem, w więzieniach i obozach koncentracyjnych wspomagali psychicznie i fizycznie współwięźniów – nadal dając przykład męstwa i patriotyzmu!

W książce – słowniku biograficznym z 1500 nazwiskami, formatu B5, o 515 stronach, w końcowej części zamieszczone są zdjęcia golgoty jaką przechodzili w KL Auschwitz więźniowie – kończąc swe życie przeważnie przez rozstrzelanie, zagazowanie i w innych formach unicestwieniu, a ciała ich spalane były w obozowym krematorium.

Harcerki i harcerze których biogramy zamieszczone są w tymże słowniku biograficznym, dotyczą obszaru Górnego Śląska, w jakimś stopniu Zagłębia Dąbrowskiego, oraz Śląska Cieszyńskiego i Zaolzia.

Chyba zbędne są dalsze wywody o wartości tej pozycji książkowej, więc dodam jedynie, że wydana została dzięki wspaniałym sponsorom (co wyraźnie zaznaczone jest w książce), że patronat nad jej przygotowaniem i wydaniem objeła przeogromnie serdeczna osoba – Anna Olszewska, Konsul Generalnej RP w Ostrawie.

Już w sierpniu ubiegłego roku tj. 2015, książka ukazała się drukiem. Zakup książki jest możliwy w Komendzie Chorągwi Śląskiej w Katowicach, Księgarni Klimczok w Bielsku-Białej, lub u autora).

ok harcerze.cdr