Nie zapominam o Tobie Matko moja …

zień taki jak dzisiejszy – „Dzień Matki”, imieniny „Heleny” (wczoraj), wywołuje u mnie wyjątkowe refleksje i przemyślenia. Z perspektywy przeżytych lat, wielu życiowych przygód i doznań, bardziej niż w młodości to słowo „Matka” staje się bardzo znaczące, zaś w tle podświadomości rozbrzmiewają melodia i słowa do piosenki w wykonaniu Bernarda Ładysza „Moja Matko ja wiem, wiele nocy nie spałaś, gdym opuszczał swój dom, aby iść w obcy świat ……….”. Cóż, ileż wspomnień wywołują słowa o Tej, która od pierwszych chwil życia dawała nam gwarancję największej serdeczności, opieki i troski.

Nie mając daru poetyckiego wysławiania się, posłużę się wierszem „Matka” – Joanny Suck:
Może, gdy będziesz stary
Dopiero zrozumiesz, co znaczy matka,
co oznacza dom, gdy jej troskliwa ręka
w świata obcym tłumie
nie poprowadzi ciebie
do bezpiecznych stron.
Gdy już cię nie obroni,
Nie zdoła zapobiec,
Do serca nie przytuli.
Gdy przyjdzie ten czas,
Wtedy dopiero człowiek
Naprawdę rozumie,
Co znaczy matka
Dla każdego nas.

Nie z lubieżności, ale z uwagi na pamięć o mojej Matce – Mamusi, przyglądam się dorastającym dziewczynom, ich rozpromienionym w uśmiechu buziom pełnym optymizmu w przyszłość. Zastanawiam się bowiem, w jakie realia przekształcą się ich marzenia. Często wyłania się z wyobraźni obraz innej dziewczyny, o rysach twarzy jakże mi znajomych i bliskich – wizerunek mojej mamy. Ona także miała swoje piękne marzenia, „dom” na miarę własnych wyobrażeń, rodzinę, dzieci i – … wielką nadzieję na pomyślną przyszłość. Wszystko jednak się zmieniło, gdy 1.09.1939 r., wojska hitlerowskie wkroczyły do Polski.

Nie mogę się bowiem ograniczyć w swoich relacjach do bolesnych wspomnień o ludziach „zza drutów kolczastych” KL Auschwitz, gdy niemniej boleśnie przeżywały sadyzm niemieckiego okupanta przedstawicielki rodu kobiecego których bliskich więziono. Nie tylko przeżywały ciężar brutalnego rozstania ze swoimi bliskimi, ale podjąć musiały walkę o przetrwanie tych bliskich w obozach, swoich rodzin na wolności i bardzo często pomagać znajomym w równie ciężkiej sytuacji materialnej. Jedną z nich była bowiem moja mama!

Urodzona 9.11.1912 r., córka Stanisława i Tekli z d. Mocydlarz. Szkołę powszechną ukończyła w Krotoszynie (woj. poznańskie). W 1924 r. wraz z rodzicami przeprowadziła się do Rybnika, gdzie w latach 1928/29 uczęszczała do Szkoły Zawodowej Sióstr Urszulanek. Następnie pracowała w Zakładzie Psychiatrycznym w Rybniku. Wyszła za mąż w 1935 r. i urodziła dwóch synów: Jerzego i Henryka. Jak wynika z bardzo skróconej części życiorysowej, krótko mogła cieszyć się z założonego ogniska rodzinnego.

Już bowiem od 1939 r., a więc od rozpoczęcia się okupacji hitlerowskiej, zmuszona była, jak wiele innych Polek, dostosować się do rygorów okupacyjnych.

Gdy aresztowano Jej męża a mojego ojca 11.02.1943 r., musiała pokonywać trud utrzymania swojej rodziny, a także pomagać swoim rodzicom i dzieciom siostry które po aresztowaniu Zofii i Stanisława Sobików zostały pod opieką Jej rodziców.

Mimo upływu wielu lat od tamtej ponurej rzeczywistości, nie mogę zapomnieć jakże wielkiego zaangażowania mamy w pomoc aresztowanym: mężowi, siostrze i szwagrowi. Już następnego dnia tj. 12 lutego, wcześnie rano, udała się na gestapo, z gestapo do swoich rodziców na Smolną, później do rodziców ojca, by wraz z dziadkiem (ojcem mojego ojca) ponownie wrócić na gestapo. Miesiąc luty w 1943 r., był bardzo mroźny, a mama chcąc się koniecznie zobaczyć z aresztowanym ojcem, musiała działać bardzo szybko. Zostaliśmy wówczas pod opieką lokatorki mieszkającej w naszym budynku. Mama oczywiście niewiele mogła ojcu pomóc, lecz nie ustawała działaniu i nadziei, że może uda się wydostać najbliższych z rąk niemieckich oprawców.

Dnia 13.02.1943 r. około godziny 12:00, w okolice wejścia do budynku gestapo, podjechały samochody ciężarowe, wyprowadzano aresztowanych i kazano im wchodzić na skrzynie załadunkowe samochodów. Mogła jedynie z oddali obserwować załadunek aresztowanych – była jedną z wielu osób, które przyglądały się wywożeniu działaczy rybnickiego ZWZ/AK do KL Auschwitz. Widziała się wówczas z ojcem po raz ostatni!

Pod koniec czerwca 1943 r., otrzymała wyjątkowo bolesny cios, gdy nadeszło zawiadomienie o śmierci ojca 25.06.1943 r. w KL Auschwitz!

„Mamusia”, – tak zwracaliśmy się do Niej z bratem od momentu, gdy Ta właśnie mamusia nauczyła nas wymawiać pierwsze słowa, aż po ostatnie dni Jej życia – do 22.08.1985 r. Było w tym określeniu zawarte osobiste i najserdeczniejsze uczucie do naszej rodzicielki, niezależnie od tego, czy komuś postronnemu zwrot ten wydawał się zbyt zdrobniale wymawiany, lub używany z dziecinnego nawyku.

Jak to już wspomniałem, Mamusia od momentu aresztowania ojca, wyjątkowo mocno zaangażowana była w działania, by nasza rodzina przeżyła okres okupacji. Podjęła heroiczną walkę o przetrwanie najbliższych, a trzeba pamiętać, że pomagała także i tym członkom rodziny więzionym w KL Auschwitz!

Ojciec był jedynym żywicielem rodziny. Obowiązywały kartki żywnościowe, ubraniowe, a kartki przysługiwały tylko pracującym i ich rodzinom. Jako Ślązacy a szczególnie ojciec – pracownik niemieckiego przedsiębiorstwa, z „urzędu” wpisano Go na Volkslistę III grupy – wg klasyfikacji społeczności niemieckiej. Była także IV-ta grupa (nazywana „bezgrupowcy”), do której należeli ci, którzy na terenach okupowanych nie chcieli przyjąć czy podpisać grupy III-ciej. Do takich właśnie bezgrupowców należeli rodzice mamy, u których zostały dzieci Zofii i Stanisława Sobików. Gdy więc ojca aresztowano, zostaliśmy bez środków do życia, a okupant ani myślał zabezpieczyć pomoc socjalną czy materialną rodzinie wroga Niemiec.

W pierwszej kolejności, na miarę swoich możliwości, przyszła nam z pomocą materialną rodzina ojca. Częściowo rozbita choć nadal aktywna organizacja konspiracyjna ZWZ/AK, także okazywała pomoc w różnej postaci dla rodzin, których członkowie zostali skrzywdzeni przez okupanta. Wielokrotnie podczas nabożeństwa w kościele O.O. Franciszkanów przy ulicy Wodzisławskiej, podchodziła do mamy jakaś osoba i dyskretnie wsuwała Jej w rękę zawiniątko. Wewnątrz były pieniądze albo kartki żywnościowe, ubraniowe, lub i jedno i drugie. Czasem pieniądze były dostarczane przez kogoś ze znajomych – ze wskazaniem, dla kogo są przeznaczone. Trzeba jednak było uważać, by okupant nie zorientował się, że taka forma pomocy jest nam udzielana, a szczególnie z jakiego źródła.

Mama była główną „organizatorką” artykułów spożywczych, inicjująca wysyłkę paczek do obozu dla ojca, siostry Zofii i Jej męża. Gestapowcy interesowali się także rodzinami, które zostały bez środków do życia, a pomagają bliskim osadzonym w obozach. Nie mogąc osobiście wysyłać za dużo paczek, żeby nie wzbudzać podejrzeń, upraszała znajomych Niemców, by swoim nazwiskiem wysyłkę paczek „firmowali”.

Produkty żywnościowe – a więc „wsad” do paczek, „organizowała” mama aż z poznańskiego – od siostry babci. Siostra hodowała kozy, drób. Nadto, okoliczni sąsiedzi cioci (gospodarze), przynosili mamie masło, wędliny i słoninę z zabijanych nielegalnie prosiaków. Jeden z sąsiadów pracujący w młynie zbożowym, przynosił pszenną i żytnią mąkę do wypiekania chleba i ciast, a była to mąka najwyższego gatunku – jaką produkowano na potrzeby okupanta i wysyłano do Niemiec.

Mama musiała osobiście przewozić ciężkie walizki wypełnione cennymi produktami spożywczymi, gdyż Jej ojciec (a nasz dziadek) był człowiekiem bardzo schorowanym, niezdatnym do jakiegokolwiek wysiłku fizycznego. Ponadto, uzmysłowić sobie trzeba tamte realia i ryzyko, które mama ponosiła. Niemcy byli zorientowani, że Polacy aby przetrwać w okupowanym kraju, uprawiają szmugiel na wielką skalę. Policja okupanta organizowała łapanki, przy każdej podejrzanej sytuacji. Przeprowadzane były rewizje bagażów, rewizje osobiste, rewidowano w domach, pociągach i innych środkach lokomocji, bezpośrednio na ulicy, a za znalezienie przy sprawdzanej osobie „trefnego” towaru, groził także KL Auschwitz. Nie tylko więc za działalność polityczną można było dostać się do obozu koncentracyjnego!

W nawiązaniu jeszcze do losu jaki Niemcy przygotowywali rodzinom byłych więźniów politycznych dodam, że po wyzwoleniu Rybnika, podobno odnaleziono w byłym budynku gestapo wykazy osób, które miały być wysłane do KL Auschwitz i tam uśmiercone gazem. Dzięki przyspieszonym o parę tygodni działaniom wojennym zamiar ten nie został zrealizowany. Były na tych wykazach wpisane osoby z rodzin, z których kogoś wcześniej aresztowano czy uśmiercono, członków konspiracyjnych organizacji ruchu oporu, a więc wrogów Rzeszy. Na listach tych były wpisane i nasze nazwiska .

W rzeczywistości polityczno – społecznej po wojnie czyli po 1945 r., dola mamy niewiele się zmieniła. Z jednej strony, w ramach przeprowadzanej w maju 1945 r. akcji rehabilitacyjnej osób wpisanych do trzeciej grupy niemieckiej (grupy narodowej lub do grupy tzw. „Leistungs – Pole”), mama była wezwana do Starostwa w Rybniku i musiała składać „deklarację wierności Narodowi Polskiemu i demokratycznemu Państwu Polskiemu”. Było wręcz upokarzające, że po takiej krzywdzie doznanej od okupanta, w wyzwolonej już Ojczyźnie (za którą nasi najbliżsi złożyli ofiarę życia), mama musiała składać „deklarację wierności”! Z drugiej strony, jako wdowa po „Akowcu” także była na tzw. cenzurowanym. Miała poważne problemy z otrzymaniem nawet fizycznej pracy, a praktycznie „dorabiać” musiała się wszystkiego od nowa. Po ewakuacji do innej miejscowości na okres działań frontowych, wróciliśmy do mieszkania splądrowanego w takim stopniu, że trzeba było kupować wszystko do domu, począwszy od podstawowych przedmiotów.

Bolesne są te wspomnienia, gdy w kilka lat po wyzwoleniu, mama nadal nie wierzyła w śmierć męża – a mojego ojca. Żyła złudną nadzieją, że otrzymane powiadomienie o Jego śmierci w KL Auschwitz to pomyłka. Nadzieje taką rozbudzali „życzliwi” znajomi, podpowiadający przykłady z historii osób, o których śmierci informowano rodzinę, mimo, że żyły i po jakimś czasie wracały.

Brutalna rzeczywistość okazała się nieubłagana – Jej mąż nie wracał. Zbolała psychicznie, nie zawarła drugiego związku małżeńskiego. Zabiegając o środki na skromne utrzymanie domu, ani przez moment nie zaniedbywała pomocy innym. Przede wszystkim skupiała się na właściwym wychowywaniu synów – wpajając w nich patriotyczne wartości, uczciwość, sumienność. Pomagała swoim rodzicom i siostrze Zofii, która wróciwszy z obozu, długo musiała się przyzwyczajać do „normalnego” życia.

Zmarła 22.08.1985 w Rybniku, spoczywa na miejscowym cmentarzu.

Dodaj komentarz