MICZAJKA KAROL, pseud. „Jaskółka”, „Akwamaryn”, Więzień gestapo w Rybniku, KL Auschwitz nr 108627, KL Mauthausen nr 118094, KL Melk, KL Ebensee.
Rozpocznę niniejsze opracowanie od rozważania o charakterze filozoficznym. Przedziwną bowiem refleksję wywołał we mnie artykuł Szymona Laksa Gry oświęcimskie. Autor przeżył obóz KL Auschwitz, i tak to uzasadnia:
[…] Uszedłem z życiem. Czemu to zawdzięczam? Nie musiałem wyzbyć się ani jednej pospolitej cnoty ludzkiej, a przecież przetrwałem. Nie ulega dla mnie kwestii, że zawdzięczam to nieskończonej ilości cudów, a również, może przede wszystkim, zetknięciu się z kilkoma rodakami, obdarzonymi ludzką twarzą i ludzkim sercem. A było tego zastraszająco mało. Dokoła nas toczyła się między więźniami bezustanna, zaciekła walka o zwierzęcy byt, o kromkę chleba, o ogarek papierosa, o nożyk do golenia, o proszek aspiryny, o igłę i nici, o łyk wody pitnej.[…] (Szymon Laks, Gry oświęcimskie, „Pro Memoria” 1998, nr 9, s. 105-106).
Zainteresowanie moje powyższym wywodem wynika stąd, że podczas spotkań i rozmów z byłymi więźniami, którzy przeżyli piekło obozów, którym udało się wrócić do swoich najbliższych, wyczułem u nich jakąś dziwną niechęć do szczegółowych wypowiedzi na temat obozowych przeżyć. Nie było to podyktowane zanikiem pamięci, wydaje mi się, że zrodziło się w ich podświadomości poczucie winy spowodowane faktem przeżycia, że im się udało, kiedy tylu pozostało tam na zawsze! Podobnie twierdzi wielu moich znajomych, z którymi rozmawiałem na ten temat, a którzy również przebywali w środowisku byłych więźniów. Czyż może być coś bardziej absurdalnego, coś bardziej przerażającego? Co jest powodem takiej postawy?
Artykuł Laksa, w którym tak jednoznacznie wyartykułowana jest sprawa „cudu przeżycia”, spowodował u mnie chęć przedstawienia innego, niemniej konkretnego przykładu. Mój rozmówca – Karol Miczajka – także próbował odpowiedzieć na pytanie, jak możliwe było przeżycie obozowego piekła:
Przyczyn jest wiele. Pojedyncze nie mogą stanowić odpowiedzi na to pytanie, a także istnienie tych przyczyn nie stanowi gwarancji przeżycia. Skwitowanie: „przypadkiem” lub „zbiegiem okoliczności” jest za proste i zbyt lakoniczne.Wierzący w Boga i głęboko religijni, odnoszący wszystko do ingerencji Bożej Opatrzności, również upraszczają zagadnienie. Prawidłowa – według mego zdania – odpowiedź może być taka: właściwa i godna człowieka postawa, solidarność i wzajemna pomoc koleżeńska, oraz współdziałanie z łaską Bożą. A do tego hart ducha, niewzruszalność własnego systemu moralnego, zachowanie godności człowieczej w znoszeniu największych przeciwności, niezłomna wiara w klęskę Niemiec i ostateczne zwycięstwo Polski, rozwinięty instynkt samozachowawczy, a także utrzymywanie czystości osobistej, unikanie możliwości zachorowania, wykorzystywanie pewnych, a potrzebnych umiejętności zawodowych, znajomości języka niemieckiego, trochę szczęścia na co dzień, a w końcu cenna pomoc rodziny (materialna w formie paczek i moralna w formie listów z wyrazami otuchy). Przykłady takich postaw i zachowań, które staraliśmy się w sobie wyrabiać i innym podpowiadać, a także innych naśladować, oto te piękne kwiaty, które wyrastały mimo panujących wokoło warunków […].(Karol Miczajka, Trochę wspomnień, Księga Pamiątkowa 75-lecia Państwowego Gimnazjum i Liceum w Rybniku 1922-1997, wydana w Rybniku w 1997 roku, s. 168-169.)
Karol Miczajka jest jednym z tych, którzy przeżyli piekło obozów: KL Auschwitz, KL Mauthausen, KL Melk, KL Ebensee. Przez wrodzoną skromność niewiele mówił o tych „pięknych kwiatach” – pomoc, jaką w miarę swoich możliwości okazywał innym współwięźniom w obozach w których przebywał określa jako powinność, o której nie warto mówić!
* * *
Urodził się 15.07.1919 r. w Rybniku. W 1937 r. ukończył gimnazjum w Rybniku i rozpoczął studia ekonomiczne w Krakowie. Wybuch wojny zmusił go do ich przerwania, ale przez zamiłowanie do ekonomii także w czasie okupacji dokształcał się w zakresie księgowości na kursach korespondencyjnych.
Ojciec Miczajki był przed wojną listonoszem i z racji wykonywanego zawodu znał w Rybniku wielu ludzi. Wśród jego znajomych był także Niemiec o nazwisku May, jeden z wielu przedwojennych „nieszkodliwych” mieszkańców Rybnika narodowości niemieckiej. Był on właścicielem sklepu w centrum miasta – Rynek nr 7. Kiedy rozpoczęła się okupacja, mógł oczywiście jako Niemiec dalej prowadzić swą działalność. Dzięki znajomości ojca z Mayem, Karol Miczajka przyjęty został u niego do pracy do prowadzenia ksiąg buchalteryjnych.
Kiedy tylko uporał się ze sprawami zabezpieczenia środków na życie, natychmiast zaangażował się w działalność przeciwko okupantowi. Wraz ze swoim kolegą z gimnazjum, Gerardem Pettersem, wstąpił do Polskiej Tajnej Organizacji Powstańczej (PTOP), powołanej do życia na początku 1940 r. przez harcerzy XIII drużyny oraz powstańców śląskich z Gotartowic i okolicy. Pierwszym dowódcą PTOP był Alojzy Frelich, natomiast jego zastępcami byli Paweł Holek i Franciszek Buchalik.
Bardzo wielkim przeżyciem dla młodego patrioty było zaprzysiężenie. Miczajka bardzo dobrze pamiętał okoliczności składania przysięgi. Ceremonia ta odbyła się w mieszkaniu Pettersa. Wszedł do ciemnego pokoju, w którym znajdowało się dwóch świadków wprowadzających. Nie widział ich, gdyż stali za maskującą zasłoną, a pomieszczenie oświetlały jedynie płomyki dwóch świeczek. Na środku pokoju stał krzyż. Starszy stażem członek PTOP wypowiadał rotę przysięgi, a Karol powtarzał za nim. W końcowej części ceremoniału usłyszał potwierdzenie przyjęcia do organizacji i ostrzeżenie o konsekwencjach w przypadku zdrady. Tego samego dnia przysięgę składali też jego koledzy Stanisław Wolny i Gerard Petters.
Gdy Karol Miczajka dowiedział się o funkcjonowaniu organizacji konspiracyjnej Związku Walki Zbrojnej, mającej taki sam cel działania jak PTOP, przeniósł się w listopadzie 1940 r. za zgodą swoich dotychczasowych przełożonych do nowej organizacji. Rotę składanej przysięgi wypowiadał tym razem przed Stanisławem Sobikiem.
Miczajka zajmował się w PTOP działalnością charytatywną, więc i w ZWZ zlecono mu podobne zadanie. Przydzielono go do komórki cywilno-społecznej. Organizowała ona pomoc dla rodzin, których członkowie – żołnierze ZWZ – zostali zamordowani przez okupanta lub osadzeni byli w więzieniach i obozach koncentracyjnych. W zakres pomocy wchodziło m.in. rozdzielanie pieniędzy, lekarstw, kartek żywnościowych oraz kartek odzieżowych. Głównym zadaniem Miczajki było zbieranie datków od ofiarodawców i przekazywanie ich potrzebującym. Wykaz darczyńców doręczał redakcji drukowanego konspiracyjnie biuletynu informacyjnego ZWZ, w którym publikowano słowa wdzięczności dla nich i podawano ich inicjały oraz wysokość datków.
Miczajka wykonywał także inne zadania. Niemiec May, u którego pracował, powołany został przez władze okupacyjne na stanowisko kierownika propagandy (Propagandaleiter) i wydawał zezwolenia upoważniające do kupna oraz posiadania radioodbiorników. Było sprawą oczywistą, że zezwolenia takie otrzymać mogli tylko Niemcy. Pozwolenie wystawiane było na odpowiednim druku i zatwierdzane przez podpis Maya. Miczajka miał dostęp do tych druków i do pieczęci, potrafił też doskonale podrabiać podpis swego pracodawcy. Wykradał więc formularze zezwoleń i wystawiał je członkom ZWZ oraz innym znajomym Polakom. Poza tym, tak jak wszyscy w organizacji, zdobywał broń i materiały wybuchowe oraz brał udział w akcjach sabotażowych.
Gdy rozmawiałem z Karolem Miczajką o Janie Zientku – konfidencie gestapo, przypomniał sobie, że zetknął się z nim na jednym ze spotkań „grupy piątkowej” w naszym mieszkaniu na „Maroku”. Rozpoznał go także na zdjęciu wykonanym z okazji Święta Kolejarza Polskiego. Zdrada Zientka doprowadziła do ujęcia większości osób związanych z ZWZ/AK, w tym także Karola Miczajki.
Aresztowano go 12.02.1943 r. około godziny 8:00 w sklepie Maya. Gdy przyszedł do pracy czekał tam już na niego funkcjonariusz gestapo – Mainka. Znał Miczajkę dobrze, gdyż niejednokrotnie widywali się w sklepie Maya. Mainka przychodził tu często na koleżeńskie pogawędki z właścicielem, czasem też wymieniał z Karolem kilka grzecznościowych słów. Tego jednak dnia oświadczył Miczajce, że jest aresztowany, założył mu na ręce kajdanki i tak przeszli do ulicy Zamkowej, gdzie zaparkowany był samochód, w którym siedział drugi gestapowiec.
W czasie jazdy na gestapo Miczajka przypomniał sobie z przerażeniem, że w portfelu między osobistymi dokumentami schowany miał zaszyfrowany wykaz ofiarodawców z ostatnich darowizn, który po pracy dostarczyć miał koledze redagującemu informacje w biuletynie organizacyjnym. Zdawał sobie sprawę z tego, że jeżeli lista dostanie się w ręce gestapowców, po rozszyfrowaniu może się stać dla nich spisem osób do aresztowania pod zarzutem finansowego wspierania ruchu oporu. Zaczął zastanawiać się, jak zniszczyć dokument, ale podczas jazdy nie mógł nic zrobić. Dopiero po przyjeździe na gestapo pojawiła się ku temu sprzyjająca okoliczność. Kiedy bowiem wprowadzano go do wnętrza budynku, niemal otarł się o wybiegających z niego gestapowców biorących udział w pościgu za zbiegłym więźniem Janem Podleśnym. (Jan Podleśny został podczas ucieczki postrzelony w nogę. Na Gestapo nikt mu jej jednak nie opatrzył, w takim też stanie przewieziony został do KL Auschwitz, gdzie nadal nie udzielono mu opieki lekarskiej. Tak zaniedbana noga źle się później zrosła – była krótsza i krzywa).
Uciekał on w pola w kierunku lasów widocznych za dzielnicą „Maroko”. Gestapowcy pobiegli za uciekinierem, a Miczajkę, który stał się dla nich problemem drugorzędnym, wepchnęli do jakiejś komórki na parterze. Kazali mu położyć się na podłodze i zamknęli drzwi od zewnątrz na klucz.
Miczajka momentalnie skoncentrował się nad sposobem wyciągnięcia portfela z wewnętrznej kieszeni marynarki i pozbycia się niebezpiecznego dokumentu. Wprawdzie skuty był kajdankami, ale założono je z przodu, co dawało przedsięwzięciu pewne szanse powodzenia. Po kilku próbach udało mu się wyciągnąć portfel i wydobyć z niego wykaz. Natychmiast go podarł, ale nie wiedział, co zrobić z resztkami papieru. Jedyną rozsądną decyzją było zjedzenie ich. Papier był z gatunku powielaczowego, więc ciężko było go rozmiękczyć śliną i połknąć. Gdy wreszcie udało mu się z tym uporać, wyłonił się nowy problem – jak wsadzić portfel z powrotem do wewnętrznej kieszeni marynarki. Ponieważ kilkakrotne próby nie odniosły skutku, a przy drzwiach dyżurki usłyszał szczęk klucza w zamku, wsadził portfel pod pachę. Po chwili wszedł gestapowiec. Kazał Miczajce podnieść się z podłogi i szarpnął go za ramię, aby szedł przed nim. Portfel wysunął się wtedy spod pachy i spadł na podłogę. Miczajka przestraszył się, że gestapowiec będzie coś podejrzewał. Ten jednak w zupełnie normalnym odruchu podniósł portfel i wsadził mu go do zewnętrznej kieszeni marynarki. Następnie gestapowiec zaprowadził Miczajkę do piwnicy, zdjął mu z rąk kajdanki i wepchnął do pomieszczenia w którym przetrzymywano kilkadziesiąt wcześniej aresztowanych członków – żołnierzy ZWZ/AK.
Podczas naszych rozmów, Karol Miczajka wiele opowiadał mi o ich dalszym losie – o tym, jak przez kolejne dni do piwnicy gestapo wprowadzano następnych aresztowanych, jak ze związanymi rękami w nadgarstkach ładowano ich na skrzynie samochodów ciężarowych aby przetransportować do KL Auschwitz. Wspominał, że w lutym 1943 r. była wyjątkowo mroźna zima, a samochody, którymi jechali, nakryte były tylko plandekami. Na szczęście siedzieli na długich, prowizorycznych ławach ściśnięci jeden obok drugiego, dzięki czemu mogli się wzajemnie ogrzewać. Mówił też o pierwszych wrażeniach, jakie wywołał w nim obóz, oraz o warunkach na bloku nr 2. Potwierdzał tym samym informacje, które udało mi się uzyskać od innych byłych więźniów KL Auschwitz. Najbardziej jednak utkwił Miczajce w pamięci widok więźniów przyprowadzonych z przesłuchań drugiego dnia – zapamiętał wygląd skatowanego Stanisława Sobika. Jak mówił, przerażająca była świadomość, że przez takie piekło będą musieli przejść wszyscy leżący na piętrze olbrzymiej sali bloku nr 2. Klika dni po przyjeździe do KL Auschwitz także jego wezwano na śledztwo.
Wraz z innymi wyczytanymi osobami zaprowadzony został przez wartowników do baraku przesłuchań. Przez całą drogę esesmani popychali i poszturchiwali więźniów. W baraku wszyscy czekali na indywidualne wezwanie. Kiedy Miczajka usłyszał swoje nazwisko, podszedł do drzwi, przy których je odczytano, i natychmiast brutalnie wepchnięty został do wnętrza pomieszczenia. Za stołem, na którym leżały jakieś papiery, siedział Mainka. Kątem oka Miczajka zauważył w rogu pokoju podwyższony, podłużny taboret. Przed stołem ustawione było krzesło. Mainka wskazał mu ręką, żeby usiadł.
Przesłuchanie zaczęło się dość dziwnie, gdyż Mainka wymownym gestem dał znak asystującym esesmanom aby wyszli, a gdy zostali sami, zaczął mówić ugrzecznionym tonem: „Widzi pan, pochodzimy z tych samych stron, pan jest z Rybnika – ja też, pan urodził się w Raciborzu – ja też, skończył pan gimnazjum i ma maturę – ja też, a teraz siedzimy po przeciwnych stronach… Dlaczego?”. Na tak postawione pytanie Miczajka odpowiedział odważnie: „Pan się pyta dlaczego? Pan sobie może doskonale odpowiedzieć na to pytanie”. Prawdopodobnie z powodu układów Mainki z Mayem jego przesłuchanie – przynajmniej w tej pierwszej fazie – nie miało tak brutalnego charakteru, jak śledztwa innych więźniów. Jednak po pewnym czasie, gdy Miczajka wciąż wypierał się jakichkolwiek związków ze zorganizowanym ruchem oporu, Mainka wyszedł z pokoju, a weszli jego dwaj asystenci. Ich taktyka przesłuchiwania była zupełnie inna – pytali wprawdzie o to samo, co Mainka, ale kiedy nie przyznawał się do stawianych mu zarzutów, bili go bykowcem po plecach, aby go zmusić do odpowiedzi zgodnych z ich oczekiwaniami. Po godzinie tortur esesmani wyszli i wrócił Mainka. Miczajka – jak mówił – odczuwał coś w rodzaju rozgoryczenia, że Mainka zostawił go na pastwę tych oprawców, ale po powrocie gestapowiec jakby nie zwracał uwagi na zmieniony wygląd oraz ton głosu więźnia i kontynuował przesłuchanie.
Oczywiście już wcześniej Miczajka rozważał sposób obrony, która polegać miała na tłumaczeniu się, że nie miał kontaktu z żadną organizacją ruchu oporu czy jej członkami, lecz że spotykał się z koleżeńskich pobudek z przyjaciółmi z gimnazjum – z Frosem, Kożdoniem, Sobikiem i innymi osobami. Niestety po jakimś czasie Mainka znowu wyszedł, a weszli esesmani. Miczajka nie zmieniał wersji swoich zeznań, zatem i bicie nie ustawało. Musiał teraz przewiesić się przez podwyższony taboret, który zauważył wcześniej w kącie pokoju, po czym esesmani bili go po plecach i pośladkach dopóki nie zemdlał z bólu. Ocknął się dopiero wtedy, gdy oblali go lodowatą wodą. Tego jednak dnia, więcej go już nie przesłuchiwano i gdy bardzo osłabiony podniósł się z podłogi, asystenci owi wyprowadzili go na korytarz, gdzie musiał czekać, aż skończą się przesłuchania innych osób.
Miczajkę wzywano do baraku przesłuchań jeszcze kilka razy. Jak przyznał w rozmowach ze mną, Mainka prawdopodobnie uwierzył w jego tłumaczenia i to dzięki niemu przebrnął jako tako przez śledztwo – z łagodniejszym dla siebie wyrokiem. Dnia 16.03.1943 r. po raz ostatni musiał się stawić przed Mainką. Miał wtedy podpisać protokół końcowy z przesłuchania. Przedtem jednak mógł zapoznać się z jego treścią i nanieść swoje poprawki. Jak wspomina po latach, zachował się wtedy niemal bezczelnie, gdyż czytając protokół zwracał Maince co chwilę uwagę na zdania, z którymi się nie zgadzał. Stwierdzał wręcz: „Ja tego nie powiedziałem!”. Mainka zdenerwował się jego zachowaniem, ale wetknął do maszyny nowy arkusz papieru i przepisał całość poprawiając kwestionowane przez Miczajkę fragmenty.
Po podpisaniu końcowego protokołu Miczajka wraz z grupą 62 więźniów przekazany został na pobyt w obozie. W grupie tej znalazły się także osoby z transportu rybnickiego – m. in. Stefan Kuczaty, Karol Stacha, Witold Kaniewski, Hieronim Kolonko oraz Jan Podleśny.